sobota, 22 marca 2014

Rozdział 24.

Otworzyłam oczy i automatycznie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Tak bardzo dawno mnie tu nie było - westchnęłam i poklepałam materac łóżka. Podparłam się na łokciach, wstając, do pozycji siedzącej. Jednak gdy tylko wyprostowałam plecy, w głowie zerwał się ból, przez co opadłam z powrotem na poduszki. Syknęłam cicho, a w oczach pojawiły się łzy. Czułam się tak, jakby moja czaszka była w kilku, może nawet kilkunastu kawałkach. Kiedy tylko doszłam do siebie w drzwiach stanęła lekarka, patrząc w swoje papiery. Spojrzała na mnie i ręce jej opadły.
- Moja droga. Norma światowa mówi, że przypada mniej więcej dwa wypadki rocznie na osobę. Wytłumacz mi proszę, jakim prawem już drugi rok z rzędu przekraczasz ją dwukrotnie? - zapytała z udawanym wyrzutem, po czym podeszła bliżej aby mnie zbadać. - W każdym razie, miło, że tym razem przeżyłaś bez śpiączki, to zdecydowanie ułatwiło nam pracę - uśmiechnęła się przyjaźnie, choć z wyczuwalną ironią. Przewróciłam oczami, przez co znów zapulsowało mi w skroniach.
- A mogłabym dostać coś przeciwbólowego? Głowa mi żyć nie daję, jeszcze znowu zapadnę w tą śpiączkę i co wtedy? - westchnęłam, na co ona prychnęła śmiechem.
- Widać, że niewiele wiesz o medycynie. Zaraz poproszę pielęgniarkę. Bardzo boli? - zapytała, a ja zmrużyłam powieki, lekko potakując. - Same z tobą problemy - dodała, po czym zabrała się do oględzin. Gdy tylko dotknęła głowy, ja ponownie syknęłam przez zęby. Brunetka zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie, dziwiąc się najwyraźniej temu, co zrobiłam.
- Aż tak? - spytała, a ja nie musiałam nawet odpowiadać. Od razu wzięła dokumentację, po czym wyszła na korytarz.
- Jak to nie miała tomografii?! - usłyszałam podniesiony głos, dobiegający z pobliskiego pomieszczenia. - Przecież wyraźnie ją zleciłam, czy naprawdę tak trudno wykonać jedno polecenie?! - krzyknęła ponownie, a mi nieprzyjemnie zahuczało w uszach. Po chwili do pomieszczenia wpadło kilka osób, trzy pielęgniarki oraz lekarka w towarzystwie innego doktora. Rozejrzałam się smętnie, obserwując, co robią. Dwie dziewczyny na zmianę notowały coś na kartce, a trzecia kręciła się wokół łóżka, sprawdzając, czy wszystko ze mną w porządku.
- Wiesz, co to rezonans magnetyczny, prawda?
- Głupia raczej nie jestem - powiedziałam, a całe moje ciało uniosło się wraz z materacem. Dobrze, że nie kazali mi podnieść się o własnych siłach, bo to zapewne skończyłoby się tak, jak przy ostatniej próbie. Westchnęłam cicho, kiedy zaczęto mnie przewozić wraz z łóżkiem. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, w końcu wygodniej i dla mnie, i dla nich byłoby wsadzić mnie na wózek. Jednak nie miałam zamiaru kłócić się z lekarzami, oni zawsze wiedzieli lepiej. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy cała nasza "ekipa" minęła zszokowanego Tymona, który właśnie zmierzał w kierunku mojej sali z torbą.
- Żyjesz? - usłyszałam po chwili jego głos tuż obok.
- Najwyraźniej, jakoś daję radę, o resztę pytaj panią - odparłam, wskazując za siebie. Przez cały, co prawda krótki, dialog nie ruszałam głową, nie chcąc spowodować kolejnej migreny.


- Zaczynamy badanie, nie ruszaj się - usłyszałam w głośniku kobiecy głos. Zaśmiałam się lekko.
- Spokojnie, nie mam zamiaru - prychnęłam i zamilkłam na chwilę, czekając, aż skończą robotę. Po chwili rozległ się niemy zgrzyt, a ja mogłam wstać. Powstrzymując jakiekolwiek ruchy szyją przeszłam kawałek i położyłam się z powrotem na materacu.
- Dwa milimetry - lekarka śmiała się jak głupia i najwyraźniej nie mogła przestać. - Masz pękniętą czaszkę, zabrakło dokładnie dwóch milimetrów i znowu stracilibyśmy z tobą kontakt na kolejne tygodnie. Masz niesamowite szczęście - stwierdziła i poklepała mnie po ramieniu. Po niecałej godzinie na karku miałam kołnierz, a na głowie setki bandaży. Obok mnie siedział Tymon, który resztkami sił powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Przewróciłam oczami.
- No już, możesz ryć ile chcesz - mrugnęłam do niego z kpiącym uśmiechem. Pokręcił głową z dezaprobatą i chwycił mnie za rękę.
- Jeszcze trochę i zostaniesz kaleką, ogranicz proszę ewakuację z koni - powiedział, po czym westchnął ciężko. - No właśnie, co do koni... Ten pień tak jakby podciął Melodii nogi i... - zawiesił głos, a ja wbiłam w niego spanikowane spojrzenie. - I trochę się poobijała.
- Co znaczy trochę? - zapytałam, spodziewając się najgorszego.
- Naderwane ścięgno... Ścięgna, w obu przednich - wydusił z siebie, a ja automatycznie zalałam się łzami. Po tym całym absurdalnym obozie postanowiłam załatwić na dobre wymówienie. I tym razem nie było szans, aby cokolwiek nie wyszło.

*************************************************************************************************
Groźba na koniec, rozdział beznadziejny, mówi się trudno i płynie się dalej, tralala. Krótko, zwięźle i na temat. Dwa milimetry... Ale ja mam nasrane w głowie, Jezus Maria. Muszę ograniczyć moją twórczość ;-; W każdym razie, to już dokładnie miesiąc i dwa tygodnie bez koni. Jeszcze trochę i nie wytrzymam zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ja tu się produkuję na rowerze i spacerach, próbując jakoś zabić czas i energię w soboty. Jeżdżę dwa razy dziennie po 10 km przez las, więc już niedługo moje nogi będą umięśnione jak u kulturystki, na dodatek pakuję sześciokilogramowymi sztangami, więc naprawdę, jeśli kogoś przypadkowo uderzę, to się chyba nie podniesie XD Kończąc i zbierając się do snu (tak, po 20 km jestem wykończona), zostawiam Was z tym czymś, mając nadzieję, że mnie nie znienawidzicie. Dziękuję, dobranoc :*

4 komentarze:

  1. G E N I A L N Y!!! Najlepsze są jej odpowiedzi do pielegniarek xD I sama pielęgniarka :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Co chcesz, jest świetnie. Szkoda Melodii. Biedaczka. Kurcze no, żeby było dobrze.

    Wątpię czy pocieszy cię ten fakt, ale zaczęłam pisać kolejny rozdział. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział super :) Wera to ma szczęście :D Melodia :/ Biedulka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam się na końskiej weterynarii. Jeśli koń nadciągnie ścięgna, wróci potem do pełnej sprawności?
    Ale Ty to jednak umiesz pisać [to JEST komplement] :*

    OdpowiedzUsuń