poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 34.

Siedzieliśmy cicho, a jedynym dźwiękiem okazało się równomierne tykanie zegara, w akompaniamencie siorbania gorącej herbaty. Od ponad godziny nikt nie odezwał się słowem. Jedyne, na co się zdobywaliśmy, to krótkie westchnięcia i urywany szept, który i tak nie miał większego sensu. Chora cisza powoli zaczęła mnie przerażać. Cały dom był spokojny, czy to nie dziwne, skoro znajdowało się tam około piętnastu osób? Rozejrzałam się po wszystkich i w końcu przerwałam milczenie.
- Więc? - klasnęłam w kolana. - Ktoś coś wymyślił, czy będziemy tutaj sterczeć do nocy? - zapytałam, a reszta spojrzała na mnie niewidzącym wzrokiem, najwyraźniej wyrwałam ich z głębokiego zamyślenia.
- Rany są oczyszczone, weterynarz na miejscu, Piekielna szaleje po pięciu dawkach środka uspokajającego, Sylwia w szpitalu, a my mamy na głowie tuzin dzieci. Nie wiem jak u was, ale moje przemyślenia były czymś w stylu Jak przetrwać kolejne pięć dni nie popełniając samobójstwa - powiedział Tymon, kończąc głębokim westchnieniem. Monotonia, jak na mój gust, trwała już zdecydowanie za długo. Nie zwracając uwagi na zdanie innych, wstałam i wyszłam na stajenny korytarz. Swoje kroki natychmiast skierowałam do boksu Melodii. Skrzynka ze szczotkami stała przy boksie, więc bez zastanowienia wzięłam się za czyszczenie.Albatros obserwował mnie z boksu po lewej stronie, a prawy, w którym teoretycznie miała stać Piekielna, był tak samo pusty jak wcześniej. Nie dało się wprowadzić jej do boksu, więc zostawili ją na pastwisku, przykrytą derką polarową. Po wyczyszczeniu klaczy poszłam do siodlarni po kantar wraz z uwiązem. Wyciągnęłam je z szafki i wróciłam do boksu. Stanęłam przy drzwiach, zakładając kobyle rzeczy, które przyniosłam. Gdy zapinałam pasek potyliczny, coś skubnęło mnie w bok. Podskoczyłam jak oparzona, odwracając się tak gwałtownie, że aż wystraszyłam Melodię. Za mną, w pustym boksie, znajdował się kuc, który na chwilę obecną wystawiał głowę ponad drzwiami, uparcie próbując "kłapnąć" mnie jeszcze raz. Popatrzyłam na zwierzę ze zdziwieniem i potrząsnęłam głową, jakby myśląc, że to tylko przewidzenie i zaraz zniknie. nic się jednak nie wydarzyło i ciemnokasztanowaty karzełek konia nie zmienił swojego położenia. Wszystko się we mnie zagotowało. Rzuciłam uwiązem, nie zwracając najmniejszej uwagi na Bułankę, zamknęłam boks i poszłam do domu. Wujka, jak się spodziewałam, znalazłam w gabinecie. Wparowałam do środka i oparłam się o biurko.
- Wyjaśnisz mi, po co, nam kuc? - zapytałam, a on podniósł głowę znad papierów i spojrzał na mnie spod grubych szkieł.
- Dla ozdoby, potrzebujemy jakiegoś wesołego akcentu w całym tym zamieszaniu - uśmiechnął się i znów schował się za kartkami, które po chwili i tak zgięłam w pół, próbując zwrócić na siebie uwagę.
- Rozumiem, że mam do opieki kolejne zwierzę, tak?
- Nie. Przydziel ją do którejś grupy, może być nawet początkująca, jak chcesz.Miśka jest bardzo spokojna - stwierdził, na co uniosłam brwi.
- Miśka?
- Tak, Miśka, nie miej do mnie pretensji, nie ja wymyśliłem - wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami i wyszłam na zewnątrz. Stanęłam obok stanowiska kucyka, który nadal wyciągał szyję ze wszystkich sił, tylko po to, żeby mnie skubnąć. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym otworzyłam drzwi sąsiedniego boksu i podniosłam uwiąz z ziemi. Pogłaskałam Melodię po pysku, po czym skierowałam się wraz z nią na lonżownik. Nie mogłam jeszcze jeździć, więc praca z ziemi musiała mi na razie wystarczyć. Gdy byłyśmy na miejscu, odpięłam metrową linę, w zamian której przypięłam sześciometrową. Ustawiłam się pośrodku, a kobyłę od razu zaczęłam poganiać końcem lonży. Kilka kółek w stępie, zmiana kierunku, kolejne koła i kłus. Poderwała głowę, przechodząc od razu do chodu wyciągniętego. Uspokoiłam ją cichym prr i zrobiłam kolejną zmianę kierunku, aby wytraciła nieco na prędkości. Nie ruszała się z boksu przez kilka dni, nic więc dziwnego, że rozpierała ją energia. Opuściłam zewnętrzną rękę, przez co klacz spokojnie przeszła z powrotem do stępa. Dałam jej chwilę odpocząć, po czym znów zarzuciłam liną, poganiając ją tym razem do galopu. Od razu puściła się szybciej, niż myślałam, przez co przeciągnęła mnie kilka kroków po lonżowniku. Szybko odzyskałam równowagę, unikając bliższego spotkania z ziemią. Naciągnęłam linę, aby kobyła wróciła na mniejsze koło i tym samym zwolniła.

Po kilkunastu minutach odprowadziłam Melodię do stajni i stanęłam przy boksie kucyka. Nawet nie zorientowałam się kiedy wokół mnie znalazła się cała czereda najmłodszych uczestników obozu. Wszyscy śmiali się, skakali wokół, cmokali, wszystko, by zwrócić na siebie uwagę malucha. Od krzyku rozbolała mnie głowa.
- Cicho! - rozkazałam nieco uniesionym głosem. Obozowicze spojrzeli na mnie zdziwieni, jakby nie wiedzieli, dlaczego to zrobiłam. - W stajni ma być spokój, jasne? - W odpowiedzi wszyscy ochoczo pokiwali głowami. - Kto ma mniej niż metr pięćdziesiąt? - zapytałam, a w tłumie rękę podniosła Emilka, którą kilka godzin wcześniej widziałam zapłakaną na środku podwórka.
- A o co chodzi? - Ledwo usłyszałam pytanie, głos był tak cienki i niezrozumiały, że z trudem wyłapałam poszczególne słowa.
- Wsiądziesz na Miśkę, pomogę ci ją osiodłać, reszta ma już chyba przydzielone konie, więc do roboty - klasnęłam w dłonie, po czym z ośmiolatką u boku skierowałam się do siodlarni. Wzięłam siodło, które dla niej byłoby za ciężkie, a jej wręczyłam uzdę. Patrząc po rozmiarach, wujek zrobił niewielkie zakupy, dzięki czemu kuc miał już cały sprzęt rozmiaru pony.

Oddałam dzieci pod opiekę Gośki i Aśki, a sama wróciłam do domu. Już na wejściu wpadłam na Bartka, który najwyraźniej wszedł kilka sekund przede mną.
- I co z nią? - zapytałam, a w odpowiedzi otrzymałam ciężkie westchnienie.
- Obudziła się i powiedziała, dlaczego pojechała w teren - powiedział, na co uniosłam pytająco brwi. Wysłuchałam kolejnej opowieści, na temat Sylwii, Bartka i Sebastiana.
- No widzisz, więc jakby coś, zwalimy winę na ciebie, nie ja będę wypłacać odszkodowanie - puściłam do niego oczko i zostawiłam osłupiałego na środku korytarza, kierując się do pokoju. Co prawda była dopiero osiemnasta, jednak ja już miałam ochotę na sen. Opadłam zmęczona na łóżko, jednak zamiast zasnąć, wpatrywałam się w ciszy w sufit, tak, jakbym widziała w nim swego rodzaju rozwiązanie obecnych problemów.

***********************************************************************************
BOŻEEE, DAJ MI CIERPLIWOŚĆ, NATCHNIJ MNIE, ABYM MOGŁA PISAĆ BEZ PRESJI, SAMA Z SIEBIE! - Marzenia ściętej głowy. Wybaczcie mi proszę tygodniowy zastój, do komputera dostęp otrzymałam dopiero w piątek, więc nie miałam jak, naprawdę. W sobotę byłam na koniach, a potem weny tyle, że aż kucyka wlepiłam w fabułę. Dlaczego dowiecie się poniżej. Niedziela - zero chęci, zero weny, zero jakiegokolwiek zapału do życia. Przesrałam cały weekend, a całe dwie godziny zostały opisane TUTAJ, więc serdecznie państwa zapraszam i jednak tam też liczę na komentarze (Taka wredna będę, a co!) :P Także ten, zostawiam Was z tym czymś, co ja nazywam Pełnią okazałości mojej beznadziejności, żegnam, pozdrawiam i do zobaczenia/napisania/usłyszenia :D

PS Sydney, Nikki, Ever, Amazonkaa, Light - Weźcie się wszystkie w garść, bo ja chcę w końcu coś czytać, a na razie mój Blogger ogranicza się do trzech blogów, no halo!

3 komentarze:

  1. Rozdział zajebisty! Najbardziej podoba mi się ten fragment "Rany są oczyszczone, weterynarz na miejscu, Piekielna szaleje po pięciu dawkach środka uspokajającego, Sylwia w szpitalu, a my mamy na głowie tuzin dzieci. Nie wiem jak u was, ale moje przemyślenia były czymś w stylu Jak przetrwać kolejne pięć dni nie popełniając samobójstwa" Mam nadzieje, że nowy rozdział pojawi się szybko. Jeśli masz zero weny pisz pomogę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu napisałaś ;) Co tu dużo mówić, rozdział świetny, fajnie, że jest kucyk. Ciekawe jaki będzie miał wpływ na opowiadanie. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział extra ;) Biedna Piekielna ;/ Ciekawe co powie na to Sylwia jak się dowie, co się z nią stało. Kucyk ^_^ Miałam kiedyś kucyka ;D Wredne, toto było. Bartek ma teraz wyrzuty sumienia?

    OdpowiedzUsuń