piątek, 16 maja 2014

Rozdział 33.

W szpitalu siedzieliśmy przez kilka godzin. Wysłuchałam całej historii Bartka, jak to zdenerwowała go wizyta Sebastiana, urażony zajął się obowiązkami, pojechał w teren, kręcił się w kółko, aż nagle usłyszał krzyki i znalazł nieco podtopioną Sylwię. Jedyne, czego brakowało, to Piekielna.Wyjrzałam przez jedno z okien. Lekkie prószenie przerodziło się w prawdziwą zamieć śnieżną.
- Nie pomyślałeś, że trzeba ją złapać? - zapytałam sarkastycznie, na co on podrapał się po głowie.
- Pewnie bym pamiętał, gdybym wiedział, gdzie jej szukać - wzruszył ramionami i westchnął.
- Mam rozumieć, że nie dość, że będę chodzić po sądach przez wypadek Sylwii i pewnie zmuszą wujka do wypłacenia odszkodowania, to jeszcze trzeba będzie jakoś zrekompensować im stratę konia? - upewniłam się, unosząc brwi. Świetnie. Wszystko z dnia na dzień przesuwało się w coraz to gorszym kierunku. Do końca obozu pozostało pięć dni, a nie dość, że Sylwia leży na pograniczu życia, śpiączki lub śmierci, to do tego jej koń zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Podwieziesz mnie? - Wstałam z miejsca, zbierając się do wyjścia, jednak chłopak tylko spojrzał na mnie spode łba.
- Nie, ja zostaję - odparł spokojnie. Przymknęłam oczy i nabrałam haust powietrza, aby się uspokoić, bo choć nie było to widoczne powierzchownie, w środku wszystko we mnie buzowało.
- Jak chcesz, ale dobrze ci radzę, nie angażuj się tak. Idę na busa - mruknęłam pod nosem, zgarniając kurtkę z krzesła.
- Zostawisz ją? - oburzył się, a ja przewróciłam oczami i odwróciłam się na pięcie.
- A co, mam patrzeć jak leży i czekać, aż się obudzi? Nie dzięki, już przez to przechodziłam, sam się męcz - warknęłam, machnęłam ręką, odeszłam. Nie miałam ochoty przebywać w szpitalu ani chwili dłużej. Tutejsza atmosfera wyjątkowo źle na mnie działała. Od razu skierowałam się na przystanek, gdzie musiałam odczekać dodatkowe dziesięć minut na mrozie, czekając, aż stosunkowo mały, dwudziestoosobowy pojazd zatrzyma się, a kierowca otworzy mi drzwi. Wsiadłam, kupiłam bilet, zajęłam miejsce. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, który od początku informował mnie o nieodebranych połączeniach, uparcie mrugając. Odblokowałam ekran, na którym automatycznie wyświetlił się komunikat o czterech nieudanych próbach dodzwonienia się do mnie. Wszystkie od Tymona. Pewnie nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłam pojechać do szpitala. Włożyłam komórkę z powrotem do kurtki, a wzrok natrafił na przestrzeń za szybą. Powolnie mijaliśmy kolejne samochody, stawaliśmy na światłach lub przystankach.
- Przepraszam, czy mogę się dosiąść? - zapytała pewna kobieta, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Tak, proszę - odparłam obojętnym tonem, po czym moja głowa znów opadła na okno.
- Problemy? - usłyszałam głos należący do brunetki po trzydziestce. - Wszyscy je mamy - dodała po chwili milczenia z lekkim uśmiechem na twarzy. Zerknęłam na nią z ukosa, znałam ją. Wielmożna pani psycholog najwyraźniej również wracała z miasta.
- Nieważne - burknęłam pod nosem, na co ona prychnęła śmiechem.
- Umiem rozpoznać, kiedy ktoś naprawdę coś lekceważy. W każdym razie, nie zadręczaj się rzeczami, które robią inni, to nie twoja wina, wszyscy mamy własny umysł, nie jesteśmy zależni... No, na pewno nie osoby pełnoletnie. - Nie odpowiedziałam. Ponownie westchnęłam ciężko i przymknęłam oczy. Nie zadręczać się innymi... Szkoda tylko, że tego ode mnie wymagano. Moim obowiązkiem była opieka nad uczestnikami obozu, więc jak miałabym się nimi nie przejmować?
- Pani rady nie są zbyt trafne - zauważyłam, kierując słowa bardziej do siebie niż do niej.
- Nie mogę ci pomóc, skoro nie znam problemu, nie sądzisz? - Nie. Nie sądzę. Nie zamierzałam się z nią dzielić niczym. Ani wypadkiem, ani kłótnią z Tymonem, ani nawet zagubionym koniem obozowiczki. - Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi albo o pieniądze, albo, w przypadku kobiety, o chłopaka. Przy tobie obstawiam raczej drugą opcję - uśmiechnęła się, a ja popatrzyłam na nią z dezaprobatą.
- W końcu udało się pani do czegoś dojść, brawo - mruknęłam, ale pomimo wszystko, ona nadal siedziała rozpromieniona. Najwyraźniej pacjentom pomagała przez szczerzenie zębów, idealna lekarka. Jednak musiałam zauważyć, że najgorsza nie jest, w sumie, podziwiałam ją za entuzjazm. Ja wysiadłabym psychicznie, gdybym na co dzień musiała spotykać się z ludźmi, którzy potrzebują pomocy, ale nie na zewnątrz, tylko w środku. Nagle, w jednej chwili zawód chirurga wydał mi się banalny niczym zabawa klockami. Jego zadaniem jest rozciąć pacjenta, usunąć problem, zaszyć. Owszem, zgony zdarzają się częściej niż w przypadku psychologii, jednak w tym fachu nie wystarczy zoperować i załatać. Terapia wymaga kilku miesięcy, lat... Niejedna osoba nigdy nie wychodzi z depresji, inne borykają się z rozdwojeniem jaźni, a kolejne mają urojenia. Na to wszystko rozwiązanie musi znać jedna osoba, której obowiązkiem jest dotrzeć do podświadomości pacjenta, bo tylko tam można mu jakoś pomóc.
Wlepiłam wzrok w kobietę. Patrzyła przed siebie z tym samym, szczerym, przyjaznym uśmiechem. Nie zawracała sobie głowy innymi, zerkała na drogę, tam, gdzie kierowca. Po chwili jednak przeniosła spojrzenie na mnie.
- Więc? Powiesz mi o co chodzi? - zapytała, a ze mnie po chwili słowa same wypłynęły. Po zakończeniu wywodów na temat Tymona, Bartka, Sylwii, obozu i Piekielnej, odetchnęłam z ulgą, a ona skrzywiła się lekko. - Nie sądziłam, że osoba w twoim wieku może borykać się z czymś takim - odparła w końcu, a ja parsknęłam pod nosem.
- Miesiąc temu miałam podobne zdanie.
Brunetka przedstawiła się jako Amelia i tak też  do siebie kazała się zwracać. Nie chciałam co prawda zawracać jej głowy, jednak sama z siebie zaczęła szukać rozwiązań. Niestety, nie zdążyła znaleźć, wysiadła dwa przystanki później zostawiając mnie ponownie samą. Nie jechaliśmy główną drogą, najkrótszą, jeśli chodzi o przejazd miasto-wieś, tylko pobocznymi, przez co wysiąść mogłam po około półgodzinnej podróży, zmierzając do stajni od strony pastwisk. Może i lepiej, bo w sumie nie miałam ochoty na spotkanie kogokolwiek. Gdy w końcu weszłam do budynku, dotarło do mnie, że cała trzęsę się z zimna. Ciepła atmosfera została oczywiście zaburzona przez czeredę dzieci, jednak temperatura na szczęście nadal pozostawała przyjemna. Samochód mężczyzny z kateringu stał już na podwórku, a jedzenie było rozłożone, jednak nikogo nie było przy stole. Korzystając z okazji nałożyłam sobie udko kurczaka, ziemniaki i mizerię, po czym niezauważona przez nikogo wymknęłam się do pokoju. Usiadłam na łóżku i trzymając talerz na kolanach zaczęłam konsumować danie. Kucharzowi jak najbardziej należały się gratulacje, bo zadanie spełniał idealnie. Po zjedzeniu odłożyłam naczynie na bok i otworzyłam laptopa, z zamiarem zadzwonienia do Amy. Niestety, nie odbierała. Przeciągnęłam się, wstałam i zeszłam na dół. W dziesięć minut mojej nieobecności przy stole zebrali się wszyscy, włącznie z Tymonem, Gośką i Karoliną. Chłopak spojrzał na mnie, jednak całkowicie to zignorowałam, wzięłam kurtkę, buty, czapkę i szalik, po czym wyszłam do stajni. Nogi automatycznie poniosły mnie do boksu Melodii. Piekielnej, która na ogół stała dwa stanowiska dalej, nadal nie było. Westchnęłam ciężko, odsunęłam zasuwę w drzwiach i usiadłam na ściółce. Klacz schyliła głowę i trąciła mnie w ramię. Uśmiechnęłam się lekko i przejechałam ręką po jej nogach. Kontuzja najwyraźniej szybko odchodziła w niepamięć. Zaplotłam ręce na kolanach i wtuliłam w nie twarz. Nie minęło kilka minut, kiedy usłyszałam na korytarzu kroki. Przewróciłam oczami, spodziewałam się, że za mną przyjdzie, nic dziwnego.
- Ciągle jesteś zła? - zapytał, opierając się o boks.
- Najwyraźniej - warknęłam, wstałam i nie zważając na fakt, że stoi po drugiej stronie, popchnęłam drzwi, przycinając tym samym jego stopy.
- Bardzo miłe z twojej strony - uśmiechnął się, cofając kilka kroków. - Ja naprawdę nie chciałem cię zdenerwować, wolałem raczej, żebyś spała, niż wsiadła na konia i pojechała do lasu, szczególnie, że lekarz ci tego zabronił - dodał, a ja zmierzyłam go wzrokiem.
- Nie zmienia to jednak faktu, ze powinnam być pierwszą osobą, która dowiedziała się o wypadku - stwierdziłam, po czym nacisnęłam klamkę i weszłam do siodlarni zatrzaskując za sobą drzwi, które i tak kilka sekund później znów się otworzyły. Stanęłam przy blacie, nalałam wody do czajnika i wyciągnęłam z szafki dwa kubki, do których wrzuciłam po torebce herbaty. Nawet nie zorientowałam się kiedy, Tymon objął mnie w talii. Zerknęłam na niego z ukosa.
- Przepraszam - szepnął, a ja przewróciłam oczami.
- Jak na mój gust, to za mało - odparłam. Chłopak spojrzał na mnie z boku.
- To czego ode mnie oczekujesz? Mam klękać? - zapytał, w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Nie, nie klękaj, jedź szukać Piekielnej - powiedziałam, wywołując u niego zdziwienie.
- Ale, że teraz?
- A kiedy? Za tydzień? - Sarkazm zbudował kolejną wypowiedź. Wspaniale. Szatyn westchnął lekko, ale zgodził się, podszedł, pocałował mnie i wyszedł. Cała ta sytuacja wydawała się dziwna. Minutę temu miałam ochotę go uderzyć, a nagle mnie całuje. Wszystko co mnie otaczało zmieniło swoje położenie w jeden dzień, a tak właściwie - w cztery godziny.


Tymon, Aśka, Jacek i Gośka wyjechali w tym samym czasie i rozdzielili się dopiero, kiedy wjeżdżali między drzewa. Chciałam jechać z nimi, jednak cała czwórka powiedziała stanowcze nie. Uraz głowy i od razu wszyscy  robią z tego wielką aferę. Przecież żyłam, czy to nie było najważniejsze? Skoro dobrze się czułam, chodziłam, jadłam, piłam i odpoczywałam, to chyba jedno omdlenie nie powinno niszczyć mi planów na bite kilka dni. Znów zaległam na kanapie w siodlarni, tym razem na dobre. Nie było opcji, żeby oderwać mnie od czytania artykułów o treningach skokowych i studiowania parkurów, które miałam zamiar ustawić, gdy tylko będę zdolna do jazdy. W końcu podniosłam się z miejsca, wzięłam skrzynkę i poszłam do Tabuna. Flockiem zajmowała się chwilowo Aneta, jednak nie zamierzałam nikomu pozwalać jeździć na mustangu. Na czyszczeniu minęła pełna godzina, a ja nadal nie widziałam ani Piekielnej, ani ludzi. Dosłownie nikogo. Westchnęłam ciężko i wróciłam do pomieszczenia, aby odłożyć szczotki. Poprzednia herbata, wypita do połowy, zdążyła już całkowicie wystygnąć. Chwyciłam czajnik, po czym wypuściłam go z rąk, gdy dotarł do mnie przeraźliwy pisk z podwórza. Nie zważając na wylaną wodę i potłuczone urządzenie, wybiegłam przed stajnię, gdzie na pierwszy rzut oka dostrzegłam tylko jedną z najmłodszych uczestniczek, która krzyczała jak opętana. Zanim do niej podeszłam, uświadomiłam sobie, dlaczego to robiła. Jacek z Tymonem znaleźli gniadą. Nie prowadzili jej. Ciemny, zakrwawiony koń, toczył prawdziwą walkę o to, czy stawiać następny krok, czy nie. Najwyraźniej nie miała na to najmniejszej ochoty, musieli szarpać za dwa uwiązy, aby cokolwiek zdziałać.
- Drut kolczasty - skwitował jeden z nich, przejeżdżając obok mnie. W oczach zakręciły mi się łzy. Od razu podeszłam do Emilki, objęłam ją ramieniem i zaprowadziłam do domu.

***********************************************************************************
Hello.
Dziękuję serdecznie za aż dwa komentarze i pięć reakcji "Fantastyczne!". Czy naprawdę tak trudno napisać kilka słów od siebie? Ech, no nieważne. Styl pisania mi się zmienia. Jeśli tak dalej pójdzie, to przerzucę się na filozofię XD I tak dobrze, że zdecydowałam się na porównanie chirurg-psycholog, bo miałam się rozpisać nad egzystencją życia Wery ;___; Cieszę się, że zmieniłam plany :P A teraz, mam dwa ważne ogłoszenia. Po pierwsze, mój pies umie pozować, co widoczne jest na tym zdjęciu:

Poniżej widzimy ewolucję, czyli "Pierwszy miesiąc, drugi miesiąc, czwarty miesiąc bycia u nas" :D
(z trzeciego nie dodałam, bo nie chciało mi się zgrywać na kompa)
A na koniec, moje drogie panie, zapraszam do koleżanki, którą namówiłam do rozpoczęcia książki :D
(choć na razie jest tam jedynie notka próbna, ukazująca jak to wszystko wygląda na szablonie)
Także no, to tyle. Dziękuję serdecznie za uwagę, rozdział został przedłużony o część z Piekielną, choć długo zastanawiałam się, czy to pisać, bo po co, skoro Was nie ma? :3 Dobranoc miśki i bardzo, bardzo Wam dziękuję za pełne 37,000 :**
PS Diegoszowi (autorce wyżej zalinkowanego bloga) jestem niezmiernie wdzięczna za wspaniałe cienie i wyśrodkowane strony :')

7 komentarzy:

  1. Nie przesadzaj, kochany Kaciku <333
    Ale miło, że zdołałaś mnie namówić<3
    ~Diegosz ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja tam komentarz napisałam ;) Cieszę się bardzo, że taki długi. A nowy styl wychodzi ci świetnie. Zdecydowanie bardziej podoba mi się od poprzednich. Dobrze, że dałaś fragment z piekielną. Bez niego nie byłoby tych emocji.

    Ślicznego masz psa. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały rozdział, długi z emocjami.To co wszyscy kochają.Przepraszam, żedawno nie wchodziłam, ale miałam jakas blokadę.Śliczny piesek.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. ...
    Wow, biedna Piekielna ;-; Żeby tylko przeżyła, no i nie zdziczała...
    To z tą filozofią było świetne xD Ale szczerze - bardzo mi się podobał opis rozmyśleń Wery :)
    Rozdział jak zwykle świetny, a Belka jest prześliczna *.*
    PS ogarnij Nikki, bo moje zdanie olała, a nie mogę się doczekać, żeby coś dodała na JASOL. Żeby Sylwia się obudziła i żeby zobaczyć wszystko z jej punktu widzenia. Spamować nie będę, bo mnie zabije xD Ale po miesiącu zaryzykuję ^_^

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale masz słodziaśnego piesia *-* Dobra powracając do rozdziału, to bardzo mi się podoba Twój nowy styl ;) Piekielna ;'( Biedaczka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy skończyłaś na tym rozdziale ? Nic już nie napiszesz? Heloł!! Do roboty. Czekam i czekam a tu jak nie było tak nie ma kolejnego rozdziału!!! Powodzenia w dalszym pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy skończyłam? Niedoczekanie! :D Nowy rozdział dziś wieczorem ;3

      Usuń