środa, 14 maja 2014

Rozdział 32.

Delikatne światło leniwie zaczęło wpadać przez okno do pomieszczenia. Niechętnie przetarłam oczy, po czym podnosząc się, wyciągnęłam ręce na boki. Dawno nie spałam tak dobrze. Talerz po wczorajszej kolacji zniknął ze stolika, a rolety wisiały odsunięte do połowy, ukazując tym samym szarugę dnia. Westchnęłam cicho. Śnieg, znów śnieg. Za jakie grzechy musiał po raz kolejny się pokazać? W myślach zaczęłam błagać, aby luty w końcu został za mną, wraz z obozem. Niechętnie wstałam z łóżka, podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy, po czym skierowałam się do łazienki. Po wykonaniu porannej toalety oraz zamienienie piżamy na polar i bryczesy z dodatkową podszewką, zbiegłam po schodach. Trzy czwarte drogi na dół przebiegło bez zakłóceń, z kolei na ostatnich kilku schodach zawroty głowy powróciły, zwalając mnie tym samym z nóg, wprost w ramiona Bartka. Chłopak pomógł mi złapać równowagę, bym w końcu mogła oprzeć się o ścianę.
- Dziękuję za pomoc - powiedziałam i wolnym krokiem skierowałam się w stronę lodówki, z zamiarem upatrzenia czegoś na śniadanie. Widząc to, szatyn siedział cicho przy stole, dopóki nie przysiadłam się do niego z talerzem kanapek. Odmówił, gdy go poczęstowałam, więc pięć kromek z szynką i pomidorem było tylko dla mnie. Cisza zaczęła mnie nieco krępować, więc uśmiechnęłam się zachęcająco, jednak jedyne, co w ten sposób osiągnęłam, to to, że chłopak schował głowę między rękami. Popatrzyłam na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Czy obok na pewno siedział ten sam, stary, dobry, radosny Bartuś?
- Co się dzieje? - zapytałam, a on spojrzał na mnie między palcami.
- Kto to był? Ten chłopak, który przyjechał do Sylwii? - zainteresował się nagle. Przewróciłam oczami. - Jedz, powiesz mi za chwilę.
- Nikt ważny - odparłam, gryząc kawałek chleba. - Narzuca się niepotrzebnie, Sylwia go nawet nie lubi - stwierdziłam, po czym znów oboje ucichliśmy. W końcu, kiedy opróżniłam talerz, chłopak postanowił przejść do sedna.
- W takim razie nikt ważny tak zdenerwował Sylwię, że dla odprężenia pojechała do lasu, lód się pod nią załamał - wydukał na jednym wdechu. Czekanie, aż skończę jeść nie było zbyt dobrym pomysłem, bo nagle całe śniadanie podeszło mi do gardła. Przez jakiś czas nie mogłam wydusić słowa. W końcu, bez zastanowienia, zgarnęłam kurtkę, wsunęłam buty na nogi i szybkim tempem wypadłam na podwórze, kierując się wprost do budynku stajni. Zerwał się silny wiatr, wprawiając opadające płatki śniegu w gwałtowny ruch. Bocznymi drzwiami weszłam na halę, płosząc przy okazji parę koni z grupy zaawansowanej. Spotykając się z pokrzykami Karoliny oraz wyzwiskami na mój temat, przecięłam ujeżdżalnię, wymijając ją obojętnie. Po chwili byłam już przy siodlarni. Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi na oścież, wpuszczając tym samym chłodne powietrze do ogrzewanego przez piecyk pomieszczenia. Maja, Michalina oraz Tymon popatrzyli na mnie zdziwieni. Zmierzyłam ich wszystkich spojrzeniem, po czym wytargałam szatyna za kurtkę na zewnątrz.
- Jeśli masz wyłączać mój budzik, kiedy coś się dzieje, to daruj sobie, nie działa to korzystnie na moje zdrowie - warknęłam na powitanie.
- O co tym razem chodzi? - zapytał, mrużąc lekko oczy.
- O to, że dowiedziałam się o wypadku dwanaście godzin po! Problem w tym, że to ja jestem główną opiekunką i jeśli coś się stanie, a wygląda na to, że jedna z osób odmroziła sobie organizm, to nie Karolina, Gośka, ty, Bartek albo wujek będziecie latać po komisariatach, szpitalach i sądach, tylko ja! - krzyknęłam, siadając na snopku siana.
- Rozumiem, że miałem budzić cię w środku nocy, drąc się "Skarbie, Sylwia wpadła do stawu"? - odparł ironicznie, opadając obok. Skarbie...Resztką sił powstrzymałam się od uderzenia go w twarz. Irytował mnie, i to bardzo. Najwyraźniej nawet nie docierała do niego powaga sytuacji.
- Tak, dokładnie to miałeś zrobić. Myślałeś, że jeśli obudzę się później, to niczym nie będę się przejmować? - Nie odpowiedział. Jedyne, na co się zdobył, to oparcie głowy o ścianę z lekkim westchnieniem i wlepienie wzroku w sufit. - Najwyraźniej po ponad roku nadal masz mnie za idiotkę.
Nie czekając na jego reakcję, wstałam, chwyciłam zostawioną przeze mnie poprzedniego dnia na boksie czapkę i wyszłam z powrotem na podwórze, po raz kolejny płosząc kilka koni. Bartka zastałam akurat, kiedy próbował odpalić samochód. Zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, siedziałam obok niego, oczekując podwózki do szpitala. Ukradkiem starłam łzy z policzka, co pomimo moich starań, raczej nie umknęło jego uwadze. Włączył radio, kiedy stanęliśmy na pierwszych światłach. I dobrze. Nie musiałam odpowiadać na pytania, choć możliwe, że on miał więcej do powiedzenia. Zerknęłam na niego z ukosa, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, oczy wpatrzone były w jeden punkt. Po chwili oparłam głowę o szybę.
- Mówiłem ci, że Tymon to dupek? Zdaje się, że tak - powiedział nagle, przez co spiorunowałam go wzrokiem.
- Przestań, mam naprawdę gdzieś, co się działo kiedyś, na zawodach. Kiedy wy sprzeczaliście się na parkurze, ja miałam swoje problemy, więc jak cię proszę, nie obrażaj go więcej, skoro nawet nie wiem, o co właściwie chodzi z całą tą nienawiścią - mruknęłam bez wyrazu. Co prawda to, co powiedziałam nie miało większego sensu, jednak pomimo wszystko, rozmowa ku mojej radości znów ucichła.
Na miejscu przedstawiłam się jako opiekunka Sylwii, dzięki czemu wpuścili mnie na salę. Z duszą na ramieniu weszłam do białego pomieszczenia. Znałam je aż za dobrze, po lewej pacjenci pokroju nastolatki - ofiary udarów, hipotermii; po prawej - ludzie w śpiączce. Trzykrotnie leżałam przy ścianie w tamtej części oraz przez dwa miesiące przychodziłam do Tymona... Tej sali już nic nie mogło wymazać z mojej pamięci.
- Trzecie łóżko, ma szczęście, że kolega szybko ją znalazł - powiedziała pielęgniarka, a ja spojrzałam na nią nie rozumiejąc.
- Kolega? - zapytałam, unosząc brwi.
- Pan z tyłu - wskazała na stojącego za nią, wpatrzonego nagle w swoje obuwie Bartka. - Zostawię państwa na chwilę, jej stan jest stabilny, obudziła się godzinę temu, jednak proszę jej nie przemęczać.
Kobieta wyszła z sali, a ja po raz kolejny tego dnia musiałam trzymać nerwy na wodzy. Bartuś wybawca, tego jeszcze nie było. Podeszłam do wskazanego miejsca i usiadłam na stołku obok.
- Dzień dobry, jak się spało? - sarkazm dosłownie przebijał się przez barwę mojego głosu.
- Nie najgorzej, ale tutejsze łóżka nie są zbyt wygodne - odparła tak ochryple, że ledwo ją słyszałam.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby jechać do samej do lasu?! - krzyknął chłopak, odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam z wyrzutem.
- Ja... - słowa jakby ugrzęzły jej w gardle. Nie minęła chwila, kiedy z kardiografu wydobył się przeszywający pisk, oznaczający zatrzymanie akcji serca. Po kilku sekundach obok nas zjawili się lekarze, a pielęgniarka nas wyprosiła. Przez szybę obserwowaliśmy, co się dzieje. Po kilku powtórzeniach masażu serca wszystko się uspokoiło, a jedyną rzeczą, która się poruszała, była opadająca kroplówka.

*********************************************************************************************************
Powracam. Oto ja, Koniowata, osoba, która potrafi opisać zimę w jednym zdaniu, kłótnię prawie małżeńską bez chociażby ówczesnych zaręczyn oraz emocjonujące pięć minut w szpitalu. Ach, przyjemność z pisania powraca c: Dziękuję, po raz kolejny, Nikki za motywację. W sumie, cieszę się, że to już tylko osiem rozdziałów do końca, naprawdę. Nie mam pomysłu jak dokończyć ten tom, a z kolei na kolejne trzy w głowie mam tyle pomysłów... Najwyraźniej źle zapowiadające się przedsięwzięcie, jakim jest HMOL okazało się najlepszą rzeczą, jaką do tej pory, w mym niemal czternastoletnim życiu wymyśliłam :D Bez niepotrzebnych dopowiedzi, smentów i Bóg wie czym, żegnam się z Wami, moi drodzy, informując, że od tego weekendu pod mą opiekę trafia trzy i pół letni kuc szetlandzki o imieniu Figa, a od pierwszego czerwca przybywają również dwa ogiery do zajeżdżenia, życzcie mi szczęścia :3

2 komentarze:

  1. Czyli jednak Sylwia żyje :3 Heh, Wera zawsze o wszystkim dowiaduje się na końcu :/ W sumie nie dziwię się, że jej nie poinformowali.
    Życzę powodzenia z konikami :*
    PS zapomniałam wspomnieć, że rozdział świetny. Taka tam oczywista oczywistość, ale tak dla pewności o tym wspominam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to nie dziwię się Weronice. No bo kurde tyle obowiązków a oni ją traktują, jak traktują. Cieszę się, że radość z pisania ci powróciła, bo oznacza to częstsze rozdziały ^^ Pozdrawiam i zapraszam na mojego nowego bloga http://universe-my-art.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń