poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 5.

Kolejna stacjonata zaliczona w niemal perfekcyjnym stylu. Szkoda tylko, że zaledwie metrowa. Treningi gimnastyczne owszem, były przydatne, jednak nie dostarczały tylu emocji, co wysokościowe. Sto centymetrów dla Melodii nie stanowiło żadnego problemu, więc jazdę tę można było uznać za zwyczajną rozgrzewkę. Poklepałam klacz po szyi, przechodząc od razu do stępa.
- Jak idzie? - zapytał Tymon, wchodząc na halę i wlepiając we mnie badawcze spojrzenie.
- Zadowalająco, jak każda gimnastyka - mruknęłam, popuszczając popręg o kilka dziurek. Położyłam wodze na przednim łęku i wyciągnęłam nogi ze strzemion. Klacz wydłużyła nieznacznie krok i opuściła głowę czubkiem nosa niemal dotykając ziemi.
- Zaraz wchodzę z Albatrosem - powiedział, odwracając się na pięcie.
- Gimnastyczny? - zawołałam, widząc, jak oddala się w korytarzu.
- Wysokościowy - odparł, a ja przewróciłam oczami. My poskaczemy jutro, pomyślałam, przekładając grzywę kobyły z jednej strony na drugą. Po kilku okrążeniach zeskoczyłam na ziemię, aby ustąpić ujeżdżalnię Tymonowi. Odprowadziłam klacz do boksu, odniosłam osprzęt do siodlarni, po czym skierowałam się do domu. Usiadłam na blacie, wciskając przycisk na czajniku elektrycznym. Spojrzałam przez okno, na nieco pochmurny, lipcowy krajobraz. Zielone korony drzew uginały się na wietrze, a widoku dopełniały szeleszczące płachty na sianie, płoszące wszystkie konie, znajdujące się na pastwiskach. Cudowny widok, doprawdy, a wszystko wyglądałoby jeszcze piękniej, gdyby nie zielone cinquecento, które nagle zasłoniło pół krajobrazu. Roześmiana dziewczynka wyskoczyła z samochodu, zanim ten zdążył się na dobre zatrzymać i pobiegła wprost do stajni, zarzucając po drodze kurtkę. Uśmiechnęłam się, rezygnując z herbaty. Potem będzie na nią jeszcze sporo czasu. Zeskoczyłam na ziemię, po czym powolnym krokiem skierowałam się do sąsiedniego budynku. Na prośbę ojca Mai wzięłam jej rzeczy i położyłam na kanapie w siodlarni. Bez większego zastanowienia udałam się między boksy, aby przywitać się z młodszą koleżanką. Szkoda, że nie przewidziałam jej entuzjazmu. Na powitanie niecałe czterdzieści kilogramów ze sporym impetem uderzyło w mój brzuch
- Słuchaj, na tym obozie było tak beznadziejnie - westchnęła, wywracając oczami. - Same zadufane lalunie bez poczucia humoru. Niby w moim wieku, a zachowywały się na dwadzieścia lat, bez urazy. Najbardziej mi się śmiać chciało, kiedy taka jedna Marcysia wchodziła do łazienki i kiedy otworzyła drzwi, deska zleciała z futryny tuż przed nią. Przyszła do opiekunki z tekstem "Ona..." ta deska, oczywiście "... aż się na mnie darła, żebym tu więcej nie przyjeżdżała!", a potem zadzwoniła po tatę i tyle ją widzieli. W każdym razie, objeździłam większość koni i żaden z nich nie dorasta Niagarze do pięt! To znaczy może były wygodniejsze i lepiej reagowały na pomoce, ale ona to ona, no, nie ma co dużo mówić, tyle w temacie. - Klasnęła dłońmi na zakończenie i rozglądnęła się wokół. - Gdzie tata?
- Zostawił twoje rzeczy i pojechał. Są w siodlarni - dodałam, uprzedzając jej kolejne pytanie. Pokiwała głową i spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Michalina przyjdzie za kilka minut... Na Renesie można jeździć? - zapytała, a ja zmarszczyłam czoło.
- Oczywiście, że można, przecież już jeździłyście. Czemu coś miałoby się nagle zmienić? - uniosłam brew, patrząc na nią z góry.
- A nie, nie, tak tylko pytam - uśmiechnęła się, chwytając mnie za rękę. - Chodź, pokażę ci, co mam.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować, dziewczynka zaciągnęła mnie do pomieszczenia obok. Mimowolnie mój wzrok uciekł w stronę okna prowadzącego na halę. Masywny gniadosz bez najmniejszego problemu pokonywał wszystkie przeszkody. Od metra, przez dwadzieścia centymetrów więcej, aż do stu sześćdziesięciu. Niedługo zabraknie stojaków, pomyślałam, widząc, jak metr czterdzieści pięć wisi na ostatniej dziurce.
- Patrz! - Pisk zawrócił mnie do rzeczywistości. Szatynka machnęła ręką, wskazując z dumą na nowiutki sprzęt. - Może i byłam jedną z nielicznych na obozie, które nie posiadały szczególnie dużo kasy, ale na to mi wystarczyło, kiedy przyjechały stoiska - zaśmiała się, a ja usiadłam na kanapie, przeglądając jej rzeczy.
- Fair Play, York, nieźle, nieźle, takiego ekwipunku Niagara chyba jeszcze nie miała - mrugnęłam do niej w momencie, kiedy Albatros poszybował nad ostatnią przeszkodą. Spojrzenie Mai powędrowało za moim, zatrzymując się na koniu. Przewróciła oczami, spoglądając z powrotem na mnie.
- Ja rozumiem, że chłopak pochłania sporo uwagi, ale mogłabyś czasem zająć się innymi - mruknęła, taksując mnie wzrokiem. Pokręciłam głową, prychając śmiechem, po czym wstałam i wyszłam na korytarz.
- Jeszcze zobaczysz, jakim absorbującym zajęciem jest związek - westchnęłam żartobliwie przez ramię. Bez zastanowienia skierowałam się do boksu Tabuna. Ogier zarżał cicho na mój widok, sprawiając tym samym, że kąciki moich ust delikatnie się uniosły.
- Zaniedbuję cię trochę, hmm? - szepnęłam, głaszcząc go po czole. - Po wakacjach obiecuję, że się tobą zajmę - dodałam i cmoknęłam go w chrapy, odchodząc w stronę domu. Co prawda w planach miałam przywitać się z Michaliną, jednak moja herbata była zdecydowanie zbyt długo odkładana.

***********************************************************************************
Dobry wieczór! Łyknęłam tabletki, więc mogłam w końcu w spokoju skończyć ten rozdział. Trochę lelawy, trochę byle jaki, trochę nieprzemyślany... Ale jak zawsze z sercem! Prawie jak mąka Basia :') Przepraszam za marny humor i nijakie pomysły, choroba mnie nie usprawiedliwia, ale ma jednak wpływ na to, jak myślę. Pieprzona angina. ALE! Mamy poniedziałek, co znaczy, że od poprzedniej notki minął tydzień, a następną zapowiadam na piątek lub sobotę, w skrajnym przypadku niedzielę c: Dwie notki tygodniowo... Czyżbym się rozkręcała? :3 Chyba mi radość z pisania wróciła (zapewne minie, kiedy jutro spotkam polonistkę). Odkryłam dodatkowo, dlaczego nie chciało mi się pisać. A skąd mam przepraszam bardzo czerpać chęci, skoro sama nie jeżdżę, a w dodatku na moich ulubionych blogach... Cisza. Nic. Zero. Blogger LEŻY I KWICZY. No ale pomimo wszystko, jakoś mi się udało to skończyć, mam nadzieję, że duma Was rozpiera c: Cieszmy się więc i radujmy, bierzmy dupy w garść, a ja mówię dobranoc. Życzcie mi powodzenia w szkole na antybiotyku! :)) Żegnam i do usłyszenia niebawem ♥

PS Skoro ja się rozkręciłam, to mam nadzieję, że Wy, w komentarzach, również dacie radę :D

3 komentarze:

  1. A mnie się ten rozdział podoba. Chociaż w sumie poczytałabym jakiś dokładniejszy opis treningu, jednego chociaż.
    Nie wiem też, czego spodziewać się dalej, w sensie jakich wydarzeń, no ale...
    W każdym razie rozdział fajny, no i czekam na dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest świetny :3 W sensie rozdział. Krótki, ale ładne opisy. I treningu, i powrotu Mai ;) W zeszłym rozdziale bardziej się rozpisałam, tu powiem tylko tyle, że czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. WYBACZ D: Nie napisałam wczoraj komcia ;c Należy mi się stryczek, ale to się wytnie, za bardzo byś tęskniła ;* Jasne, Weronika to tylko w facetów zapatrzona... Cóż, mogę tylko powiedzieć, że czuje się podjarana, bo za niedługo masz kolejny rozdział <33333 Jezu, serio jestem podjarana, ale to pewnie też wina tej piep.. no, powalonej gorączki ;/. Chyba nigdy jeszcze u Ciebie nie napisałam tak długiego komcia, ale to się wytnie.
    Prawie 45 tyś! <3 Mój Boże, jeszcze trochę dumy i wybuchnę i będziesz zbierać Diega ze ściany ;_;
    Mogę tylko powiedzieć, że powiedziałam każdej koleżance w sql, żeby ogarnęły stronkę i zaczęły obserwować, bo one też kochają opowiadania.
    Nie ma za co dziękować <3
    Stara, masz u mnie komorę jak...jak.. no, jak coś dużego. Nie zapomnij, bo Ci nie pozwolę.
    KCKCKCKC ;***********

    OdpowiedzUsuń