Przekręciłam się na bok, nieświadomie dłonią szukając Tymona. Dopiero gdy po drugiej stronie łóżka zastałam jedynie zmiętą pościel, postanowiłam niechętnie otworzyć najpierw jedno, potem drugie oko. Jęknęłam żałośnie, doskonale wiedząc, że skoro chłopak zdążył już wstać, a ja to odkryłam, to nie ma najmniejszych szans, że zasnę z powrotem. A musiałam przyznać, że od dawna nie spało mi się aż tak dobrze. Po długiej podróży i kilku nocach w hotelowym łóżku, które początkowo wygodne z każdą godziną doskwierało coraz bardziej, wypoczynek we własnej sypialni przyjęłam chętniej niż zazwyczaj. I mimo że często miewałam skłonności do wiercenia się na wszystkie strony i przebudzania się co jakiś czas, tym razem spałam jak zabita.
Nawet poranek, choć nadal bez większego entuzjazmu, przywitałam o wiele cieplej niż zwykle. No dobrze, to on przywitał mnie cieplej niż zwykle, posyłając w moją stronę gorące promienie. Na mojej twarzy automatycznie wykwitł szeroki uśmiech. Usiadłam, odrzucając kołdrę na bok i wyjrzałam poprzez wielkie okno na przeciwległej ścianie. Zmrużyłam oczy, dostrzegając słońce, wyłaniające się powoli zza rzędu drzew. Z zewnątrz dobiegał do mnie stłumiony świergot ptaków i krótkie, donośne rżenie jednego z koni. Co z kolei skłoniło mnie do przemyśleń. Zmarszczyłam brwi, w jednej chwili uświadamiając sobie parę szczegółów. Dzień nie zapowiadał się pięknie - dzień był piękny, a skoro konie zostały już puszczone na pastwiska... Która, do cholery, była godzina?
Odwróciłam się gwałtownie, by sięgnąć po telefon i sprawdzić godzinę. Przeklęłam pod nosem, dostrzegając, że minęła jedenasta. Zerwałam się z miejsca, zostawiając łóżko w kompletnym nieładzie i od razu ruszyłam w stronę szafy, po drodze niemal zabijając się na podwiniętym dywanie. Na szybko przejechałam wzrokiem po wszystkich półkach, by koniec końców zgarnąć z nich moje ulubione bryczesy (swoją drogą poprzecierane w co najmniej trzech miejscach), pierwszy lepszy T-shirt i bieliznę, po czym szybkim krokiem udałam się do łazienki, starając się nieudolnie związać włosy w coś na kształt kucyka.
Po prędkiej wizycie w toalecie, przebrana i odświeżona, udałam się na dół. W kuchni nie zastałam rozgardiaszu typowego dla Tymona, co oznaczało tylko jedno - odpuścił sobie śniadanie. Westchnęłam ciężko, kręcąc głową i od razu biorąc się do roboty. Lodówka świeciła pustkami, więc jedynym, co udało mi się jakkolwiek załatwić, była marna jajecznica i woda z lodem i cytryną. Zanotowałam w głowie, by po południu wyciągnąć Tymona na zakupy, po czym z tacą na rękach, wyszłam na ganek. Ustawiłam wszystko na stoliku pod ścianą, po czym rozejrzałam się wokół, wzrokiem szukając szatyna. Znalezienie go nie zajęło mi długo. Rzucał się w oczy, stojąc bez podkoszulka przy myjce, fundując Albatrosowi należną mu kąpiel. Zagwizdałam przeciągle, zwracając w ten sposób jego uwagę. odwrócił się w moją stronę, a ja przesadnie teatralnym gestem wskazałam na prowizorycznie zastawiony stół. W odpowiedzi uniósł jedynie kciuk, po czym zakręcił wodę, odprowadził konia do boksu i dołączył do mnie na ganku, od razu witając mnie krótkim pocałunkiem.
- Czyżbyśmy wrócili do punktu "nie będę cię budził dla twojej wygody"? - zapytałam, siadając na ławce u jego boku i od razu zabierając się za posiłek. Posłałam mu pytające spojrzenie, nie ukrywając przy tym, że jego postawa delikatnie mnie irytowała. Oczywiście, był to z jego strony miły gest, jednak zupełnie zbyteczny.
- Spokojnie, zostawiłem połowę boksów specjalnie dla ciebie - uśmiechnął się ciepło, w ten sposób powodując, że magicznym sposobem uleciała ze mnie cała złość. Cholera, powinnam być bardziej konsekwentna, a tymczasem miękłam przez jeden uśmiech. To zdecydowanie nie było zdrowe.
- Chodzi po prostu o to, że...
- Nie chcesz zrzucać wszystkiego na mnie, rozumiem - stwierdził, przerywając mi w pół zdania. Zamknęłam nieświadomie uchylone usta i pokiwałam głową od niechcenia.
- Też. Ale również o to, że chociażby dla zdrowia powinnam wstawać o regularnych porach, a nie spać do południa - burknęłam, grzebiąc widelcem w jajecznicy. Nie lubiłam jajek. I to bardzo.
- Czyli dochodzimy do miejsca, w którym jesteś tak zdesperowana, że nagle wyciągasz temat zdrowia - zaśmiał się, na co zgromiłam go wzrokiem. - Skarbie, czy mam ci przypomnieć, kto na własne życzenie prawie popadł w anoreksję? I kto odciął się od świata na dobre dwa miesiące? A może kto wyszedł ze szpitala na własne życzenie po tygodniu, podczas gdy leżał w nim przez rok? Albo...
- Dobra, dobra, rozumiem - wcięłam się, unosząc ręce w geście kapitulacji. - Nie jestem odpowiednią osobą, by pouczać kogokolwiek o zdrowiu. W szczególności ciebie, który wcale nie leżał w śpiączce, bo kopnął go szalony koń - powiedziałam, sprzedając mu lekkiego kuksańca w ramię.
- Warto wspomnieć, że ów dziki cham był, nadal zresztą jest, twój, a jakby tego było mało, poszedłem po niego tylko dlatego, że ciebie pokonało zapalenie płuc. I skoro się już licytujemy, fakt, śpiączka była, ale w moim przypadku tylko raz, w dodatku bez utraty pamięci.
Po jego słowach na moment zaległa między nami głucha cisza, przerywana jedynie przez odgłosy natury. Patrzyliśmy na siebie nawzajem - ja z zaciekłością wymalowaną na twarzy, on z wyraźnym rozbawieniem. Koniec końców, to ja byłam tą, która przewróciła oczami i sięgnęła po szklankę z wodą.
- Wygrałeś - burknęłam, biorąc pierwszego łyka.
- Chyba nie dosłyszałem - stwierdził, pochylając się w moim kierunku i uśmiechając się cwanie. Jeszcze czego. Dokładnie otaksowałam spojrzeniem całą jego sylwetkę, po czym biorąc pod uwagę, że było ciepło, a on i tak nie miał na sobie koszulki, bez większych oporów pozostałą w szklance wodą chlusnęłam wprost na niego. A zaraz potem zerwałam się z miejsca, doskonale wiedząc, że w ten sposób zaczęłam kolejną wojnę - tym razem nie słowną.
Popołudniu odwiedził nas nasz sąsiad, by zdać dokładny raport z każdego dnia naszej nieobecności. Zajęło mu to dobrą godzinę (głównie dlatego, że nie pomijał szczegółów takich, jak "i wtedy Flock krzywo stanął"), przez co na zakupy wyjechaliśmy ze sporym opóźnieniem. Co prawda do zmroku zostało jeszcze kilka godzin, jednak woleliśmy jak najszybciej załatwić wszystkie sprawy. Dlatego też po raz ostatni poprosiliśmy chłopca, by spojrzał na konie przez dodatkową godzinę, wpakowaliśmy się do pick-upa Tymona i jak najszybciej skierowaliśmy się do najbliższego marketu. Prędko obeszliśmy wszystkie alejki, zgarniając do koszyka wszystko, co potrzebne i po tym, jak kasjerka obsłużyła nas przy kasie, znaleźliśmy się z powrotem w samochodzie. Lekko zdyszani po nieprzerwanym truchcie po sklepowych działach, całą drogę spędziliśmy w milczeniu.
Wypakowaliśmy zakupy, gdy tylko znaleźliśmy się w domu i natychmiast skierowaliśmy się do stajni, by zwolnić nastolatka z, jakże odpowiedzialnego, stanowiska. Kompletnie jednak nie spodziewaliśmy się tego, że zastaniemy go w paszarni, przygotowującego wieczorne pasze. Na moment stanęliśmy jak wryci i kompletnie opadły nam szczęki,
- Janek? - Jako pierwszy głos zabrał Tymon. - Jesteś świadom, że już jesteśmy na miejscu i nie musisz...
- Nie miałem co robić, a już do tego przywykłem - odparł, od niechcenia wzruszając ramionami. - Nie przygotowałem tylko porcji dla Albatrosa i Melodii. Wolałem nie robić nic bez rozpiski. Poza tym miałem się zabrać za sprowadzanie ich z pastwisk, bo dochodzi już siedemnasta, ale przypomniałem sobie, że przecież skoro jesteście w domu, to być może zostaną na zewnątrz. Ale jeśli jednak zamierzacie je chować do środka, to bardzo chętnie pomogę!
Spojrzeliśmy po sobie z Tymonem. Na naszych twarzach malowała się niemal identyczna mieszanka zdziwienia z rozbawieniem. Równocześnie wlepiliśmy wzrok, na co on jedynie popatrzył to na jedno, to na drugie.
- Jest w tym jakiś haczyk?
- Haczyk? Nie! - zaprzeczył natychmiast, unosząc brwi i kręcąc gwałtownie głową. - To znaczy, miałem nadzieję, że może znalazłby się jakiś koń do jazdy i być może jakiś instruktor, ale...
- Nie mogłeś tak od razu? - zaśmiał się Tymon, zaplatając ramiona na piersi i rzucając mi kolejne rozbawione spojrzenie. Oboje wiedzieliśmy, że to wyjątkowe zaangażowanie nie mogło być do końca bezinteresowne. - Pod koniec tygodnia powinny nas odwiedzić znajome, jedna z własnym koniem. Myślę, że ty i Miśka świetnie się dogadacie. - Po tych słowach poklepał go po barku, po czym opuściliśmy paszarnię. Kiedy tylko wyszliśmy na zewnątrz nie wytrzymałam i obróciłam go w swoim kierunku, patrząc na niego z czystym szokiem.
- Czy ty bawisz się w swatkę?! - zapytałam, uśmiechając się szeroko. On jedynie prychnął pod nosem, uciekając spojrzeniem na boki i chowając dłonie w kieszeniach. Wiedziałam! - Nie wierzę! Naprawdę to robisz!
- Hej! Nie powiesz mi, że nie byłoby fajnie zobaczyć ich razem. Szczególnie, że Michalina jest tylko rok od niego młodsza.
- Wiesz, to, że ty lubisz młodsze, nie znaczy, że każdy tak ma - zaśmiałam się, dźgając go palcem w brzuch. Tymon skrzywił się jedynie lekko, po czym chwycił mnie po bokach i delikatnym, acz zdecydowanym gestem przyciągnął mnie do siebie, by po chwili złożyć krótki pocałunek na moich ustach.
- Janek! - zawołał, gdy tylko się od siebie odsunęliśmy. Chłopak natychmiast wychylił się zza rogu, patrząc na szatyna pytającym wzrokiem. - Mógłbyś, proszę, sprowadzić konie? A my wzięlibyśmy Tabuna i Flocka w krótki teren.
Słysząc jego słowa, moje oczy podwoiły swoje rozmiary i niemal natychmiast zerwałam się w kierunku siodlarni, po drodze z trudem hamując chęć wydobycia z siebie szczęśliwego pisku. Treningi do zawodów ciągnęły się przez ostatni miesiąc i ujeżdżalnia zmęczyła mnie już do tego stopnia, że wręcz nie mogłam się doczekać tej odmiany.
Zgarnęłam cały rząd, by chwilę później zostawić go w kompletnym rozgardiaszu pod boksem Tabuna. Najszybciej, jak tylko mogłam, przeprułam przez podwórze, by po chwili wpaść do domu i popędzić do sypialni. Od razu sięgnęłam do niewielkiej torby, w której nadal zalegał mój sprzęt, wyciągnęłam kask i czapsy, po czym pędem wróciłam na dół. Znów przecięłam podjazd, zostawiłam rzeczy w drzwiach stajni i odwróciłam się na pięcie, by omieść wzrokiem pastwiska i zorientować się, na którym z nich stał gniadosz. Nie zajęło mi to długo - niemal sto siedemdziesiąt centymetrów w kłębie wyróżniało się na tle błękitnego nieba. Uśmiechnęłam się szeroko, natychmiast kierując się w kierunku ogiera. Stanęłam przy ogrodzeniu, chwyciłam leżący pod bramą uwiąz i zagwizdałam przeciągle, zwracając w ten sposób uwagę konia. Podniósł głowę, ustawił uszy na sztorc i przestał na moment żuć trawę, uważnie się mi przypatrując. Nie minęła jednak chwila, gdy zdziwienie, dostrzegalne w jego oczach, w jednej chwili ustąpiło miejsca łagodnemu wyrazowi. Spuścił potulnie łeb i wolnym krokiem podszedł do bramy.
- Dzień dobry panu - zaśmiałam się, gdy trącił pyskiem moje ramię. - Czyżbyś się stęsknił?
Po powitaniach, które trwały jeszcze dobrą chwilę, podpięłam uwiąz do kantara i wyprowadziłam gniadosza z pastwiska. Przeszliśmy do stajni, gdzie naprędce wyczyściłam umorusaną sierść ogiera i osiodłałam go. Prowadząc go w ręce, skierowałam się z powrotem na zewnątrz, po drodze zgarniając porzucone wcześniej w progu kask i czapsy. Zatrzymałam konia przy ławce, stojącej pod ścianą, po czym puściłam wodze i na spokojnie założyłam sztylpy na nogi.
- Gotowa? - zapytał Tymon, wychodząc ze stajni wraz z Flockiem u boku. Pokiwałam głową, ostatni raz sprawdziłam popręg i bez zwłoki wskoczyłam na grzbiet Tabuna.
Wyjechaliśmy poprzez tylną furtkę, kierując się wprost na leśne ścieżki. Ponownie omiótł nas radosny śpiew ptaków wraz z delikatnym powiewem wiatru. Powolnym stępem kroczyliśmy w głąb lasu, nie mącąc melodyjnych odgłosów natury swoją paplaniną. Konie rozglądały się wokół z wyraźnym zaciekawieniem, a czując, jak Tabun co jakiś czas zrywał się do kłusa, mogłam śmiało stwierdzić, że nie obejdzie się bez wesołych baranków. Będąc jednak na nie przygotowana, zupełnie się nie przejmowałam.
Po kilku, może kilkunastu minutach, gdy wreszcie rozstępowaliśmy konie, oboje dołożyliśmy łydki i ruszyliśmy żwawym kłusem. Ogier wyciągnął głowę, stawiając uszy i brnąc przed siebie z nosem przy ziemi, wyglądając przy tym jak pożal się Boże pies tropiący. Tymon zaśmiał się na ten widok, komentując, że najwyraźniej Riko ma godne zastępstwo.
Dopiero po dłuższym czasie, gdy wyjechaliśmy na jedną z dłuższych prostych, postanowiliśmy zagalopować. Tak jak się spodziewałam, na dobry początek nie obyło się bez kilku bryków i wystrzelenia do przodu niczym z procy, jednak w miarę szybko udało mi się opanować sytuację. Gdy gniadosz wreszcie się uspokoił i Flock na spokojnie się z nami zrównał, postanowiłam nieco się zabawić. Oddałam wodze i pogłębiłam półsiad, sprawiając, że Tabun ponownie wypruł przed siebie, wydłużając krok i wyciągając szyję. Wałach jednak nie pozostawał mu w niczym dłużny i czym prędzej dogonił swojego przyjaciela. Widząc, że Tymon znajdował się tuż przy moim boku, posłałam mu szeroki uśmiech, który natychmiast odwzajemnił. Miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia, jednak szybko powstrzymałam swe zamiary, czując, jak Tabun raz jeszcze postanowił strzelić z zadu.
Zarzuciło mną do przodu, jednak szybko odzyskałam równowagę i nie chcąc prowokować kolejnych baranków, ściągnęłam wodze i przysiadłam w siodle. Gdy przeszliśmy do kłusa, ogier zarzucił łbem, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu spraw. Ja natomiast jedynie pogłaskałam go po szyi, starając się unormować szybki oddech.
Z terenu wróciliśmy dobrą godzinę później, gdy słońce leniwie chyliło się już ku zachodowi. Stępem przejechaliśmy przez główną bramę i niemal jednocześnie zmarszczyliśmy brwi, zauważając pod domem znajomą przyczepę. Zsiedliśmy z koni, podciągnęliśmy strzemiona i powolnym krokiem ruszyliśmy do stajni, posyłając sobie nawzajem zdziwione spojrzenia.
- No nareszcie! - Głos Aśki rozniósł się echem po korytarzu wraz z mozolnym stukotem kopyt Tabuna i Flocka. Blondynka wyjrzała z boksu Cykady, podpierając łokcie na drzwiach i patrząc na nas pełnym dezaprobaty wzrokiem. - Ileż można na was czekać?
- Czy nie miałaś być nad morzem? - zapytałam, wpuszczając ogiera na jego stanowisko i biorąc się za zdejmowanie sprzętu.
- Miałam, owszem - odparła, zamykając za sobą boks klaczy i podchodząc do mnie. - Ale po dzisiejszych startach uznaliśmy, że siedzenie tam nie ma sensu, więc spakowaliśmy się i wyjechaliśmy przed jedenastą. - Wzruszyła ramionami, dokładnie taksując wzrokiem moją sylwetkę. - Swoją drogą, spotkaliśmy twojego wujka.
- Mojego wujka? - zdziwiłam się, marszcząc brwi i na moment przenosząc spojrzenie z konia na nią. - Co on tu robił?
- Och, nie, nie było go tutaj. Po drodze natknęliśmy się na niego w okolicach rynku, załatwiał coś w związku z jakimś lotem. Chyba będzie miał gości z zagranicy. - Machnęła ręką w lekceważącym geście. - W każdym razie, ważniejsze jest to, że was wrobiliśmy.
- Nas?
- Ciebie i Tymona.
Posłałam jej zaskoczone spojrzenie, niemo prosząc o więcej szczegółów.
- Chcecie czy nie, w piątek organizujecie ognisko.
**************************************************************************************************************************
I mogłabym pisać ten rozdział w nieskończoność, ale stwierdziłam, że dobrze będzie go skończyć właśnie tutaj. I tak przedobrzyłam z długością, mam nadzieję, że Was nie zanudziłam XD
Witam, cześć i czołem! Mośki moje najdroższe! 39 rozdział za nami, a wiecie, co to znaczy? Tak jest, tylko jeden do końca! Szczerze, nie cieszę się z tego ani trochę. Nie wiem, czy zauważyliście, ale tak się składa, że ostatnio pisanie HMOL na nowo zaczęło mi przynosić radość (stąd tyle rozdziałów) i tylko w styczniu napisałam trzy rozdziały, podczas gdy przez cały 2016 pojawiło się ich... Dziewięć? To chyba mówi samo za siebie. I tak jakoś przykro mi to kończyć i wiecie... Chyba nie jestem jeszcze gotowa na pożegnanie z HMOL. Szczególnie, że tak się zagapiłam, że koniec końców nie rozwinęłam najważniejszych wątków. Dlatego też postanowiłam dotrzymać obietnicy złożonej dawno, dawno temu i zapowiadam, że ósmy tom się pojawi. Skargi i zażalenia kierować proszę na mail koniowata31@gmail.com, GG - 44801083 lub pozostawić w komentarzu, dziękuję. I w gwoli ścisłości, nieważne, czy moją decyzję poprzecie, czy nie, napiszę to choćby dla samej siebie.
A z innych ciekawostek, dziś byłam na zawodach z koszykówki, które przegraliśmy w wielkim stylu, a w niedzielę odwiedziłam MZJ po odbiór nagrody. Dodatkowo, mam newsa! Otóż, wraz z dwoma wspaniałymi osóbkami założyłyśmy bloga, na którego pragnę serdecznie zaprosić. Liczę na Was! (KLIK W BANNER!)
No i cholerka, Ever, nie mów mi takich rzeczy, bo mam mokre oczy :( Kocham Was wszystkich najmocniej na świecie, nie zapominajcie o tym! xx
- Janek? - Jako pierwszy głos zabrał Tymon. - Jesteś świadom, że już jesteśmy na miejscu i nie musisz...
- Nie miałem co robić, a już do tego przywykłem - odparł, od niechcenia wzruszając ramionami. - Nie przygotowałem tylko porcji dla Albatrosa i Melodii. Wolałem nie robić nic bez rozpiski. Poza tym miałem się zabrać za sprowadzanie ich z pastwisk, bo dochodzi już siedemnasta, ale przypomniałem sobie, że przecież skoro jesteście w domu, to być może zostaną na zewnątrz. Ale jeśli jednak zamierzacie je chować do środka, to bardzo chętnie pomogę!
Spojrzeliśmy po sobie z Tymonem. Na naszych twarzach malowała się niemal identyczna mieszanka zdziwienia z rozbawieniem. Równocześnie wlepiliśmy wzrok, na co on jedynie popatrzył to na jedno, to na drugie.
- Jest w tym jakiś haczyk?
- Haczyk? Nie! - zaprzeczył natychmiast, unosząc brwi i kręcąc gwałtownie głową. - To znaczy, miałem nadzieję, że może znalazłby się jakiś koń do jazdy i być może jakiś instruktor, ale...
- Nie mogłeś tak od razu? - zaśmiał się Tymon, zaplatając ramiona na piersi i rzucając mi kolejne rozbawione spojrzenie. Oboje wiedzieliśmy, że to wyjątkowe zaangażowanie nie mogło być do końca bezinteresowne. - Pod koniec tygodnia powinny nas odwiedzić znajome, jedna z własnym koniem. Myślę, że ty i Miśka świetnie się dogadacie. - Po tych słowach poklepał go po barku, po czym opuściliśmy paszarnię. Kiedy tylko wyszliśmy na zewnątrz nie wytrzymałam i obróciłam go w swoim kierunku, patrząc na niego z czystym szokiem.
- Czy ty bawisz się w swatkę?! - zapytałam, uśmiechając się szeroko. On jedynie prychnął pod nosem, uciekając spojrzeniem na boki i chowając dłonie w kieszeniach. Wiedziałam! - Nie wierzę! Naprawdę to robisz!
- Hej! Nie powiesz mi, że nie byłoby fajnie zobaczyć ich razem. Szczególnie, że Michalina jest tylko rok od niego młodsza.
- Wiesz, to, że ty lubisz młodsze, nie znaczy, że każdy tak ma - zaśmiałam się, dźgając go palcem w brzuch. Tymon skrzywił się jedynie lekko, po czym chwycił mnie po bokach i delikatnym, acz zdecydowanym gestem przyciągnął mnie do siebie, by po chwili złożyć krótki pocałunek na moich ustach.
- Janek! - zawołał, gdy tylko się od siebie odsunęliśmy. Chłopak natychmiast wychylił się zza rogu, patrząc na szatyna pytającym wzrokiem. - Mógłbyś, proszę, sprowadzić konie? A my wzięlibyśmy Tabuna i Flocka w krótki teren.
Słysząc jego słowa, moje oczy podwoiły swoje rozmiary i niemal natychmiast zerwałam się w kierunku siodlarni, po drodze z trudem hamując chęć wydobycia z siebie szczęśliwego pisku. Treningi do zawodów ciągnęły się przez ostatni miesiąc i ujeżdżalnia zmęczyła mnie już do tego stopnia, że wręcz nie mogłam się doczekać tej odmiany.
Zgarnęłam cały rząd, by chwilę później zostawić go w kompletnym rozgardiaszu pod boksem Tabuna. Najszybciej, jak tylko mogłam, przeprułam przez podwórze, by po chwili wpaść do domu i popędzić do sypialni. Od razu sięgnęłam do niewielkiej torby, w której nadal zalegał mój sprzęt, wyciągnęłam kask i czapsy, po czym pędem wróciłam na dół. Znów przecięłam podjazd, zostawiłam rzeczy w drzwiach stajni i odwróciłam się na pięcie, by omieść wzrokiem pastwiska i zorientować się, na którym z nich stał gniadosz. Nie zajęło mi to długo - niemal sto siedemdziesiąt centymetrów w kłębie wyróżniało się na tle błękitnego nieba. Uśmiechnęłam się szeroko, natychmiast kierując się w kierunku ogiera. Stanęłam przy ogrodzeniu, chwyciłam leżący pod bramą uwiąz i zagwizdałam przeciągle, zwracając w ten sposób uwagę konia. Podniósł głowę, ustawił uszy na sztorc i przestał na moment żuć trawę, uważnie się mi przypatrując. Nie minęła jednak chwila, gdy zdziwienie, dostrzegalne w jego oczach, w jednej chwili ustąpiło miejsca łagodnemu wyrazowi. Spuścił potulnie łeb i wolnym krokiem podszedł do bramy.
- Dzień dobry panu - zaśmiałam się, gdy trącił pyskiem moje ramię. - Czyżbyś się stęsknił?
Po powitaniach, które trwały jeszcze dobrą chwilę, podpięłam uwiąz do kantara i wyprowadziłam gniadosza z pastwiska. Przeszliśmy do stajni, gdzie naprędce wyczyściłam umorusaną sierść ogiera i osiodłałam go. Prowadząc go w ręce, skierowałam się z powrotem na zewnątrz, po drodze zgarniając porzucone wcześniej w progu kask i czapsy. Zatrzymałam konia przy ławce, stojącej pod ścianą, po czym puściłam wodze i na spokojnie założyłam sztylpy na nogi.
- Gotowa? - zapytał Tymon, wychodząc ze stajni wraz z Flockiem u boku. Pokiwałam głową, ostatni raz sprawdziłam popręg i bez zwłoki wskoczyłam na grzbiet Tabuna.
Wyjechaliśmy poprzez tylną furtkę, kierując się wprost na leśne ścieżki. Ponownie omiótł nas radosny śpiew ptaków wraz z delikatnym powiewem wiatru. Powolnym stępem kroczyliśmy w głąb lasu, nie mącąc melodyjnych odgłosów natury swoją paplaniną. Konie rozglądały się wokół z wyraźnym zaciekawieniem, a czując, jak Tabun co jakiś czas zrywał się do kłusa, mogłam śmiało stwierdzić, że nie obejdzie się bez wesołych baranków. Będąc jednak na nie przygotowana, zupełnie się nie przejmowałam.
Po kilku, może kilkunastu minutach, gdy wreszcie rozstępowaliśmy konie, oboje dołożyliśmy łydki i ruszyliśmy żwawym kłusem. Ogier wyciągnął głowę, stawiając uszy i brnąc przed siebie z nosem przy ziemi, wyglądając przy tym jak pożal się Boże pies tropiący. Tymon zaśmiał się na ten widok, komentując, że najwyraźniej Riko ma godne zastępstwo.
Dopiero po dłuższym czasie, gdy wyjechaliśmy na jedną z dłuższych prostych, postanowiliśmy zagalopować. Tak jak się spodziewałam, na dobry początek nie obyło się bez kilku bryków i wystrzelenia do przodu niczym z procy, jednak w miarę szybko udało mi się opanować sytuację. Gdy gniadosz wreszcie się uspokoił i Flock na spokojnie się z nami zrównał, postanowiłam nieco się zabawić. Oddałam wodze i pogłębiłam półsiad, sprawiając, że Tabun ponownie wypruł przed siebie, wydłużając krok i wyciągając szyję. Wałach jednak nie pozostawał mu w niczym dłużny i czym prędzej dogonił swojego przyjaciela. Widząc, że Tymon znajdował się tuż przy moim boku, posłałam mu szeroki uśmiech, który natychmiast odwzajemnił. Miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia, jednak szybko powstrzymałam swe zamiary, czując, jak Tabun raz jeszcze postanowił strzelić z zadu.
Zarzuciło mną do przodu, jednak szybko odzyskałam równowagę i nie chcąc prowokować kolejnych baranków, ściągnęłam wodze i przysiadłam w siodle. Gdy przeszliśmy do kłusa, ogier zarzucił łbem, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu spraw. Ja natomiast jedynie pogłaskałam go po szyi, starając się unormować szybki oddech.
Z terenu wróciliśmy dobrą godzinę później, gdy słońce leniwie chyliło się już ku zachodowi. Stępem przejechaliśmy przez główną bramę i niemal jednocześnie zmarszczyliśmy brwi, zauważając pod domem znajomą przyczepę. Zsiedliśmy z koni, podciągnęliśmy strzemiona i powolnym krokiem ruszyliśmy do stajni, posyłając sobie nawzajem zdziwione spojrzenia.
- No nareszcie! - Głos Aśki rozniósł się echem po korytarzu wraz z mozolnym stukotem kopyt Tabuna i Flocka. Blondynka wyjrzała z boksu Cykady, podpierając łokcie na drzwiach i patrząc na nas pełnym dezaprobaty wzrokiem. - Ileż można na was czekać?
- Czy nie miałaś być nad morzem? - zapytałam, wpuszczając ogiera na jego stanowisko i biorąc się za zdejmowanie sprzętu.
- Miałam, owszem - odparła, zamykając za sobą boks klaczy i podchodząc do mnie. - Ale po dzisiejszych startach uznaliśmy, że siedzenie tam nie ma sensu, więc spakowaliśmy się i wyjechaliśmy przed jedenastą. - Wzruszyła ramionami, dokładnie taksując wzrokiem moją sylwetkę. - Swoją drogą, spotkaliśmy twojego wujka.
- Mojego wujka? - zdziwiłam się, marszcząc brwi i na moment przenosząc spojrzenie z konia na nią. - Co on tu robił?
- Och, nie, nie było go tutaj. Po drodze natknęliśmy się na niego w okolicach rynku, załatwiał coś w związku z jakimś lotem. Chyba będzie miał gości z zagranicy. - Machnęła ręką w lekceważącym geście. - W każdym razie, ważniejsze jest to, że was wrobiliśmy.
- Nas?
- Ciebie i Tymona.
Posłałam jej zaskoczone spojrzenie, niemo prosząc o więcej szczegółów.
- Chcecie czy nie, w piątek organizujecie ognisko.
**************************************************************************************************************************
I mogłabym pisać ten rozdział w nieskończoność, ale stwierdziłam, że dobrze będzie go skończyć właśnie tutaj. I tak przedobrzyłam z długością, mam nadzieję, że Was nie zanudziłam XD
Witam, cześć i czołem! Mośki moje najdroższe! 39 rozdział za nami, a wiecie, co to znaczy? Tak jest, tylko jeden do końca! Szczerze, nie cieszę się z tego ani trochę. Nie wiem, czy zauważyliście, ale tak się składa, że ostatnio pisanie HMOL na nowo zaczęło mi przynosić radość (stąd tyle rozdziałów) i tylko w styczniu napisałam trzy rozdziały, podczas gdy przez cały 2016 pojawiło się ich... Dziewięć? To chyba mówi samo za siebie. I tak jakoś przykro mi to kończyć i wiecie... Chyba nie jestem jeszcze gotowa na pożegnanie z HMOL. Szczególnie, że tak się zagapiłam, że koniec końców nie rozwinęłam najważniejszych wątków. Dlatego też postanowiłam dotrzymać obietnicy złożonej dawno, dawno temu i zapowiadam, że ósmy tom się pojawi. Skargi i zażalenia kierować proszę na mail koniowata31@gmail.com, GG - 44801083 lub pozostawić w komentarzu, dziękuję. I w gwoli ścisłości, nieważne, czy moją decyzję poprzecie, czy nie, napiszę to choćby dla samej siebie.
A z innych ciekawostek, dziś byłam na zawodach z koszykówki, które przegraliśmy w wielkim stylu, a w niedzielę odwiedziłam MZJ po odbiór nagrody. Dodatkowo, mam newsa! Otóż, wraz z dwoma wspaniałymi osóbkami założyłyśmy bloga, na którego pragnę serdecznie zaprosić. Liczę na Was! (KLIK W BANNER!)
No i cholerka, Ever, nie mów mi takich rzeczy, bo mam mokre oczy :( Kocham Was wszystkich najmocniej na świecie, nie zapominajcie o tym! xx
I SIĘ DOCZEKAŁAM! :)
OdpowiedzUsuńCóż, czekam na ostatni rozdział, a potem raczej znikam z tego bloga. Męczysz się nad tym tomem już chyba drugi rok, a rozdziału nie ma prawie od miesiąca. I Ty chcesz to kontynuować? Wiem, zakończenia są trudne i smutne, ale na tego bloga najwyższy już czas. Nie rozwinęłaś najważniejszych wątków? A masz jakieś pomysły, poza kolejnymi opisami wypadków i zawodów? Bo to wszystko już było, a każdy z bohaterów przeszedł więcej kontuzji niż cały batalion wojska, tyle, że sam blog ciągnie się tak długo, że nikt już tego nie pamięta.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za sczerość i pozdrawiam
Za szczerość raczej dziękuję, nie się obrażam - nie mam o co. Jak już wspominałam wcześniej, nie mam komputera i stąd te wieczne poślizgi, ale nie odpowiadam po to, by się z czegokolwiek tłumaczyć.
UsuńTak, jak wspomniałam, ósmy tom napiszę dla siebie, po to, by coś udowodnić. Nie Wam, a sobie samej. Potrzebuję tego, więc to się stanie i w zasadzie tyle w temacie.
I hej! Przypomnę, miałam 12 lat, gdy zaczęłam to pisać i dojrzewałam wraz z blogiem (choć coś nie wyszło, bo w środku nadal jestem w przedszkolu), więc nie ma się co dziwić, że każdy bohater przekroczył roczną normę wypadków co najmniej dziesięciokrotnie ;p
Pozdrawiam cieplutko i zaznaczam - nikogo nie trzymam na siłę i jeśli masz co do mnie zastrzeżenia, to przyjmuję wszystko na klatę!
hej, zaraz, nie masz komputera? Czy ja Ci mam policzyć ile, od ostatniego rozdziału tutaj, zrobiłaś wpisów na Sugar Horses? Bo jakoś, żeby opisywać chyba niemal każdą jazdę, to komputer masz i czas też masz :P
UsuńTo jest moje główne zastrzeżenie odnośnie sensowności Twoich wymówek. A jak chodzi o zastrzeżenia fabularne, to rozumiem - miałaś 12 lat, a blog ciągnie się od przeszło czterech lat, wiadomo, że nie wszystko było zaplanowane od początku i tak dalej, rozumiem. Ale tak patrząc na sam ostatni rok Twojej twórczości, to ja mam takie wrażenie, że ten blog sobie tak leży odłogiem, leży leży, aż wreszcie przypomnisz sobie, że było coś takiego jak blog, patrzysz co było ostatnio, piszesz rodział albo trzy i blog leży dalej - całość zapętlić. No bo co się stało ostatnio? Pojechali na zawody #zawody, poimprezowali(z czego nic nie wynikło), Albatros miał wypadek #wypadek i wrócili. Wypadek zawody zawody wypadek... Tylko czy to coś wniesie, poza zapełnieniem paru rozdziałów kolejnymi zawodami i kolejnym wypadkiem?
Szanuję Twoją decyzję, jeśli naprawdę tego chcesz. Dam Ci tylko tę jedną radę – zastanów się czy tak jest. Kiedyś, zanim zaczęłaś naprawdę jeździć konno, zapewne żyłaś tym blogiem. Rozdziały były co 2-3 dni, rekord to chyba 26 wpisów w ciągu jednego miesiąca. Obstawiam, że potrzebowałaś tego, żeby przelać tu swoje marzenia i rozmyślania co by było gdyby.
Tylko, że teraz w końcu jeździsz konno, i to często, do tego odznaki, zawody, treningi… To, sądząc po Sugar Horses, opisujesz z łatwością I przyjemnością, bo to to jest nowym sensem Twojego jeździeckiego życia. Ale historia na tym blogu to opowieść dziewczynki marzącej o jeździe konnej, własnych koniach, stajni i końskich znajomych. Pytanie brzmi, czy nadal potrzebujesz tego, kiedy Twoje myśli zaprzątają prawdziwe już konie? Czy rozdziały nie pojawiają się po prostu dlatego, że zamiast wymyślać ciąg dalszy opowieści w myślach rozważasz minione i przyszłe jazdy? Jeśli tak, to oczywiście nie ma w tym nic złego, ale może po prostu lepiej pozostawić coś czego już nie potrzebujesz, jeśli jedyną motywacją miałoby być to, że obiecałaś 8 tomów mając jakieś 12 lat i chcesz udowodnić, że potrafisz dotrzymać słowa? Jeśli się mylę, jeśli wciąż odczuwasz taką samą radość z tworzenia tego opowiadania, jak 4 lata temu, to oczywiście śmiało, twórz ósmy tom.
Pozdrawiam, i podziwiam, że tak dobrze potrafisz przyjąć krytykę, bo to rzadka i niezwykle cenna umiejętność.
Większość postów na Sugar Horses z mojej strony pisana jest z telefonu, a na komputerze (nie moim) jedynie uzupełniane o zdjęcia i gdyby nie to, byłyby zapewne dłuższe, o wiele lepiej zbudowane i bardziej poprawne stylistycznie. Zabiegu takiego nie chcę stosować wobec HMOL, bo ten blog, mimo wszystko, znaczy dla mnie naprawdę cholernie dużo. No i blogger na komórce to jedno wielkie gówno, niestety. I w gwoli ścisłości - przypadek chciał, że mój laptop został złamany XD
UsuńW kwestii monotonii, nie zgodzić się nie mogę i jestem jej w pełni świadoma. Problemem jest w moim przypadku planowanie, bo kiedy pojawia się zamysł, zazwyczaj mam w głowie początek i koniec, a całkowicie zapominam o środku. Co zresztą najlepiej widać w momencie, gdy muszę przypomnieć sobie, kim była dana postać i skąd w ogóle się wzięła. Nie wypieram się tego, że HMOL jest prawdopodobnie najbardziej zagmatwanym, najgorzej zbudowanym i najdłuższym tasiemcem o koniach, jakiego internet widział, no bo czemu mogę tu niby zaprzeczyć?
Pomysłów mam naprawdę masę i owszem, na pewno chcę napisać ten ostatni tom z zastrzeżeniem, że będzie on o połowę krótszy niż poprzednie. Ostatnie 20 rozdziałów, tak o, by historia wreszcie dobiegła końca.
A co do ostatniej części Twojego komentarza, muszę doczepić się jedynie tego, że gdy zaczęłam pisać HMOL, jeździłam konno, acz o wiele rzadziej. Nie ukrywam jednak, że byłam szaloną koniarką z wybujałą wyobraźnią i wielkimi marzeniami, hah. I nawet dodam coś od siebie - oprócz tego, że trochę podrosłam, zmieniło się również moje nastawienie do sportu i być może w tym jest również problem - aktualnie nie przepadam za skokami, a jak wiadomo, Weronika w opowiadaniu wprost je kocha.
Przepraszam za kolejny elaborat w moim wykonaniu, mam nadzieję, że jakoś przez to przebrnęłaś. Ściskam mocno i, być może, do usłyszenia! xx
Kurwa,żyjesz ty tam? :c
OdpowiedzUsuń~ Niezalogowana Cherry horse