Czy mogłabym prosić każdego, kto przeczyta ten rozdział lub chociaż go zobaczy, o pozostawienie po sobie jakiegokolwiek śladu, komentarza lub reakcji? Proszę, to dla mnie bardzo ważne! xx
Szelest żwirowego podjazdu przerwał panujący wokół spokój, gdy tylko postawiłam na nim pierwsze kroki wraz z Melodią u boku. Halę, w której odbywały się przejazdy, zostawiłam za sobą, by czym prędzej skierować się do stajni i móc zobaczyć, jak potoczyła się sprawa Tymona i Albatrosa. Dawno nic nie podniosło mi ciśnienia do tego stopnia. Zdaje się, że ostatnią osobą, która doprowadziła mnie do takiego stanu, była Karolina i jej oświadczenie o współwłasności stadniny.
Swoją drogą, dzięki Bogu, że koniec końców wylądowałam na swoim i nie musiałam się nią przejmować. Nie zniosłabym ani dnia więcej w jej towarzystwie. Gdyby Tymon nie wyskoczył z propozycją przeprowadzki, zapewne prędzej czy później użyłabym jej wstrętnej, niebieskiej głowy jako piłeczki golfowej.
Wracając jednak do tego, co w tamtej chwili zajmowało całą moją głowę... Gdy tylko dotarłyśmy do stajni i na korytarzu echem odbił się powolny stukot kopyt klaczy, szatyn zatrzymał się wpół kroku w obejściu i wlepił we mnie zdziwione spojrzenie. Nie odzywając się słowem, odprowadziłam Melodię do boksu, rozsiodłałam ją i porzuciwszy rząd gdzieś pod drzwiami, odeszłam w stronę chłopaka. Stał przy stanowisku Albatrosa, opierając się łokciami na półściance i wbijając smutny wzrok w gniadosza. Zatrzymałam się u jego boku, na chwilę zwracając na siebie jego uwagę. Potarłam jego plecy, po czym zadałam najbardziej banalne pytanie, jakie w tamtej sytuacji mogłoby przyjść mi na myśl:
- Jak z nim? - Mój głos zadrżał nieznacznie. Szatyn wzruszył ramionami i oparł brodę na wierzchu dłoni. Wyglądał wtedy na równie przygnębionego, jak wtedy, gdy Albatros dostał kolki.
- Noga już odrobinę spuchła. Założyłem opatrunek chłodzący, ale nic poza tym nie mogę zrobić. Ktoś mówił, że weterynarz powinien tu być lada moment - odparł cicho, nadal wpatrując się w konia. Musiałam przyznać, że na tamtą chwilę wyglądał dość... Mizernie.
Cała szyja i grzywa nadal były pokryte białym piachem, podobnie jak zad, obie przednie nogi i ogon. Wciąż dyszał ciężko, jakby nadal nie mógł wyjść z szoku po niedawnym upadku. Spuścił smętnie łeb, patrząc w przestrzeń mętnym wzrokiem, zupełnie, jak gdyby uleciała z niego cała energia. To zaskakujące, jak wiele mógł zrobić z koniem zwyczajny upadek.
- Właściwie - zaczął chłopak, przenosząc spojrzenie z gniadosza na mnie - co ty tu robisz? Przecież powinnaś być na czworoboku.
- Powiedzmy, że zachowałam się solidarnie i uznałam, że w tej sytuacji najlepszym wyjściem będzie rezygnacja. - Posłałam mu szeroki uśmiech, widząc, jak rozszerza swoje oczy w niedowierzaniu. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, jednak koniec końców zrezygnował, jedynie wzdychając ciężko i przyciągając mnie do swojego boku.
- Jesteś niemożliwa - stwierdził, patrząc na mnie z ukosa, po czym złożył krótki pocałunek na moich włosach. - I to nie ja będę tym, kto powie twojemu wujkowi, że pojechaliśmy na drugi koniec Polski tylko po to, by nawet nie ukończyć zawodów.
- Spokojnie, wrobię w to Aśkę.
Dostrzegając jego pełne dezaprobaty spojrzenie, wzruszyłam lekko ramionami, mamrocząc pod nosem coś o tym, że jakoś radzić sobie trzeba. Nasze chwilowe dobre humory zniknęły jednak równie szybko, jak się pojawiły, w momencie, kiedy spojrzeliśmy na Albatrosa. Chyba oboje mieliśmy nadzieję, że gdy odwrócimy wzrok, przy kolejnym spojrzeniu ogier* nagle otrząśnie się z szoku, uniesie łeb wysoko, tak, jak to miał w zwyczaju i znów będzie kładł uszy po sobie w odpowiedzi na każdy, najmniejszy nawet ruch. Tymczasem rzeczywistość zawodziła, stawiając przed nami konia, który rankiem wyglądał jak milion dolarów, a jeszcze przed południem stał się lichą, trzęsącą się szkapą z bólem wymalowanym w oczach.
Weterynarz zjawił się kilka, może kilkanaście minut później. Zupełnie niespiesznym krokiem przemierzył cały korytarz, by wreszcie stanąć przed nami, poprawić okulary na nosie i przedstawić się jako Wiktor Los. Wyglądał niezbyt przyjaźnie. Powaga widoczna na jego pomarszczonej twarzy wydawała się kompletnie nieprzejednana, jakby ostatnie lata swojego życia spędził z tą jedną, konkretną miną. Jedynym, co zdradzało jego ukryte pozytywne nastawienie, były cienkie zmarszczki w kącikach oczu. Niebieska, flanelowa koszula w kratę wisiała na jego ramionach, sprawiając, że wyglądał na jeszcze szczuplejszego, niż był w rzeczywistości. Odłożył staromodną, czarną torbę na bok, po czym bez słowa wszedł do boksu Albatrosa. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy koń nie zwrócił na przybysza nawet najmniejszej uwagi. W każdej normalnej sytuacji, takie naruszenie przestrzeni osobistej przez kogokolwiek innego niż Tymona lub mnie, do obecności której zdążył już przywyknąć, skończyłoby się na obnażonych zębach, skulonych uszach i odwracaniu się zadem. Jednak sytuacja ta nie była normalna w żadnym stopniu, co zostało dosadnie potwierdzone, gdy gniadosz nawet nie poruszył głową na widok nowego gościa.
- Porządny obrzęk ścięgna - stwierdził weterynarz zaraz po tym, jak dokładnie sprawdził całą nogę. Przejechał jeszcze dłonią po lewym przodzie, chcąc się upewnić, czy z drugą nogą wszystko w porządku, po czym poklepał konia po łopatce i wycofał się z boksu. - Nie jest naderwane, jedynie naruszone. Antybiotyk przez trzy-cztery dni, zimne okłady i spora dawka elektrolitów, bo na razie ledwo stoi. Słyszałem, że upadek był dość spektakularny, więc nie ma się co dziwić, że jest w lekkim szoku - dodał, wyciągając z torby strzykawkę, gazę i niewielką fiolkę. - Dziś dożylnie, żeby podziałało jak najszybciej, pozostałe kilka dawek załatwimy do pyska, żebyś nie musiał się męczyć z zastrzykami. I uśmiechnijcie się wreszcie, gwarantuję wam, że od tego nie umrze. Kilka tygodni przerwy i będzie po strachu.
Stosując się do rady weterynarza, unieśliśmy lekko kąciki ust. Nie zmieniało to faktu, że nadal zamartwialiśmy się jak jasna cholera. Mimo wszystkich zapewnień mężczyzny, chwilowo ciężko było ich spełnienie. Albatros bowiem nie wyglądał tak, jakby faktycznie nabawił się jedynie lekkiego urazu. Cóż, przynajmniej do momentu, w którym igła nie wbiła się w jego skórę. Wtedy jakby nagle przypomniał sobie o swojej naturze i momentalnie wyskoczył z zębami w kierunku niczego nieświadomego Wiktora. Ten z kolei uskoczył w ostatniej chwili, szybko nacisnął na tłok strzykawki, przetarł niewielką ranę środkiem odkażającym i niemal wybiegł z powrotem na korytarz.
- A wydawał się taki miły - zacmokał, kręcąc głową, podczas gdy Tymon musiał zasłonić usta dłonią, by nie jego uśmiech w stylu dumnego ojca nie wyszedł na jaw, a ja zagryzłam wargę tak mocno, że w moich oczach pojawiły się łzy.
Po tym, jak szatyn rozliczył się z weterynarzem, oboje mogliśmy odetchnąć z nieskrywanym spokojem. Opadliśmy na stojącą przed budynkiem ławkę i zaciągnęliśmy się świeżym powietrzem. Typowy dla stajni zapach unosił się wokół, zmieszany z wilgocią po wczorajszych deszczach. Słońce wyglądało zza oddalających się powoli chmur, posyłając delikatne promienie w naszym kierunku. Wiatr stanął w miejscu, nie zaszczycając nas nawet lekkimi podmuchami, a ptaki śpiewały cicho w koronach niedalekich drzew. Z tak przyjemnym przedpołudniem, przynajmniej pod względem pogody, nie spotkałam się od dawna.
- I to Jacek w naszym towarzystwie jest panikarą? - zapytałam, nawiązując do słów chłopaka sprzed kilku godzin i posłałam mu rozbawione spojrzenie.
- Hej! Dobrze wiesz, że wcale nie wyglądało to różowo - oburzył się, odsuwając się ode mnie nieznacznie i odwracając się do mnie twarzą. Uniosłam ręce w obronnym geście i zerknęłam na niego, przekrzywiając lekko głowę.
- Tylko się droczę, spokojnie - zaśmiałam się, przysuwając się do niego, mimo jego obrażonej miny. - Nie chciałam naruszyć twojej męskiej godności, wybacz.
- Bardzo śmieszne - żachnął się, kładąc łokieć na oparciu i podpierając brodę na dłoni, tym samym obracając się tyłem do mnie. Zmrużyłam oczy, myśląc jedynie o tym, że zachowywał się jak obrażalska panienka. Jednak nie zamierzałam tego mówić, by nie wywołać jeszcze większej urazy.
- No weź - mruknęłam, przeciągając samogłoski, mając pełną świadomość, że nie lubił, gdy to robiłam. - Tymon, nie obrażaj się, przecież też się stresowałam, no. - Nadal nieudolnie próbowałam zwrócić jego uwagę, szarpiąc za rękaw jego marynarki i raz za razem dźgając go w ramię. On jednak siedział zupełnie niewzruszony, uparcie mnie ignorując.
I właśnie wtedy wpadłam na genialny pomysł. Podniosłam się z miejsca tylko po to, by po chwili wgramolić się, zapewne niezbyt zgrabnie, na jego kolana i usiąść na nich okrakiem, podkulając nogi pod siebie. Dopiero wtedy lekka konsternacja pojawiła się na jego twarzy. Wyprostował się, jedną rękę umieszczając na moich plecach, gdy zachwiałam się delikatnie w mojej nie najwygodniejszej pozycji. Położyłam dłonie na jego ramionach i z teatralną powagą postarałam się o to, by nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Powstrzymywanie uśmiechu było naprawdę trudnym zadaniem, gdy na jego twarzy rozbawienie było coraz lepiej widoczne.
- Tymon, przepraszam za urażenie twojej dumy - powiedziałam, siląc się na przepełniony skruchą ton. - Teraz mi wybaczysz? Na bardziej szczere przeprosiny mnie nie stać. Chciałam uklęknąć, ale gdzieś z tyłu chyba stoją ludzie.
- Faktycznie, wpakowanie się na moje kolana było bardziej subtelnym wyjściem - zaśmiał się, po czym nachylił się, by złączyć nasze usta w pocałunku. Oboje nie mogliśmy powstrzymać się od uśmiechów, szczególnie w chwili, gdy Jacek zawył żałośnie za moimi plecami "znajdźcie sobie pokój", a Tymon skwitował to środkowym palcem. I to niby on chciał pouczać mnie o subtelnych wyborach?
*Albatros to wciąż ogier - to ja jestem głupia i zapominam, jakiej płci są jakie konie XDD
****************************************************************************************************************************
Witam serdecznie w nowym roku! Nowym i ostatnim dla tego bloga. Tym razem na sto procent. Zostały nam trzy rozdziały, moi drodzy. Trzy rozdziały, do których dotarli zapewne bardzo nieliczni, co zresztą wcale mnie nie dziwi. To, że opowiadanie nie jest i nigdy nie było na tyle dobre, by ze szczególnym utęsknieniem oczekiwać na nowe rozdziały, to jedna sprawa, inna, że z moją regularnością jest jak z moją piątką z historii - nie istnieje. Podobnie zresztą, jak mój czas wolny. Przez szkołę od września zaliczyłam już jakieś cztery dołki, z czego dwa naprawdę konkretne. Bogu dzięki za przerwę świąteczną, miałam czas przez chwilę odetchnąć i w spokoju pojeździć.
U nas w stajni zapierdziel jak rzadko kiedy. Nawet w sezonie się tyle nie dzieje, poważnie! W połowie grudnia przyjechały do nas dwa młode ogierki po torach i w zeszłym tygodniu zaczęliśmy z nimi pracować. A raczej moje instruktorki zaczęły - ja robię za pomagiera/czołową w terenach XD Cwała okrzyknęliśmy przyszywanym tatą, po tym, jak dzielnie przeprowadził młodziaki przez ich dwa pierwsze tereny. A w ten weekend, tj. od piątku do niedzieli, uczestniczyć będę w klinice dosiadu pana Darka Domagały, o którym już kiedyś wspominałam. No i gdzieś w połowie miesiąca, nie wiem dokładnie kiedy, wybieramy się z instruktorką na dekorację Pucharu Małopolski SRK, w którym, muszę się pochwalić, zajęłam trzecie miejsce :D Jak na razie, rok 2017 zapowiada się świetnie!
Wiecie co? Lekko mnie zaskoczyliście. Szczególnie Cherry Horse, która tak dzielnie walczyła o nowy rozdział ❤ Ale kuuurcze, ile starych twarzy! Tak, Norka, Ever, mówię o Was XD Tęskniłam mocno.
Kocham Was mocno i nie, nie zapomniałam o Was! Do następnego, Miśki, miejmy nadzieję, że pojawi się niedługo! xx
Ach, no właśnie, rozdział był w połowie gotowy już jakieś dwa miesiące temu, ale tak się jakoś złożyło, że mój komputer, tak jakby, zdechł. I to w dość przykry sposób, bo padł procesor i, no, niewiele mogę w tej sytuacji zrobić.
I na zakończenie, oto zdjęcie z sobotniego terenu. Nie wiem jak u Was, my cieszyliśmy się przepiękną pogodą!
- Jesteś niemożliwa - stwierdził, patrząc na mnie z ukosa, po czym złożył krótki pocałunek na moich włosach. - I to nie ja będę tym, kto powie twojemu wujkowi, że pojechaliśmy na drugi koniec Polski tylko po to, by nawet nie ukończyć zawodów.
- Spokojnie, wrobię w to Aśkę.
Dostrzegając jego pełne dezaprobaty spojrzenie, wzruszyłam lekko ramionami, mamrocząc pod nosem coś o tym, że jakoś radzić sobie trzeba. Nasze chwilowe dobre humory zniknęły jednak równie szybko, jak się pojawiły, w momencie, kiedy spojrzeliśmy na Albatrosa. Chyba oboje mieliśmy nadzieję, że gdy odwrócimy wzrok, przy kolejnym spojrzeniu ogier* nagle otrząśnie się z szoku, uniesie łeb wysoko, tak, jak to miał w zwyczaju i znów będzie kładł uszy po sobie w odpowiedzi na każdy, najmniejszy nawet ruch. Tymczasem rzeczywistość zawodziła, stawiając przed nami konia, który rankiem wyglądał jak milion dolarów, a jeszcze przed południem stał się lichą, trzęsącą się szkapą z bólem wymalowanym w oczach.
Weterynarz zjawił się kilka, może kilkanaście minut później. Zupełnie niespiesznym krokiem przemierzył cały korytarz, by wreszcie stanąć przed nami, poprawić okulary na nosie i przedstawić się jako Wiktor Los. Wyglądał niezbyt przyjaźnie. Powaga widoczna na jego pomarszczonej twarzy wydawała się kompletnie nieprzejednana, jakby ostatnie lata swojego życia spędził z tą jedną, konkretną miną. Jedynym, co zdradzało jego ukryte pozytywne nastawienie, były cienkie zmarszczki w kącikach oczu. Niebieska, flanelowa koszula w kratę wisiała na jego ramionach, sprawiając, że wyglądał na jeszcze szczuplejszego, niż był w rzeczywistości. Odłożył staromodną, czarną torbę na bok, po czym bez słowa wszedł do boksu Albatrosa. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy koń nie zwrócił na przybysza nawet najmniejszej uwagi. W każdej normalnej sytuacji, takie naruszenie przestrzeni osobistej przez kogokolwiek innego niż Tymona lub mnie, do obecności której zdążył już przywyknąć, skończyłoby się na obnażonych zębach, skulonych uszach i odwracaniu się zadem. Jednak sytuacja ta nie była normalna w żadnym stopniu, co zostało dosadnie potwierdzone, gdy gniadosz nawet nie poruszył głową na widok nowego gościa.
- Porządny obrzęk ścięgna - stwierdził weterynarz zaraz po tym, jak dokładnie sprawdził całą nogę. Przejechał jeszcze dłonią po lewym przodzie, chcąc się upewnić, czy z drugą nogą wszystko w porządku, po czym poklepał konia po łopatce i wycofał się z boksu. - Nie jest naderwane, jedynie naruszone. Antybiotyk przez trzy-cztery dni, zimne okłady i spora dawka elektrolitów, bo na razie ledwo stoi. Słyszałem, że upadek był dość spektakularny, więc nie ma się co dziwić, że jest w lekkim szoku - dodał, wyciągając z torby strzykawkę, gazę i niewielką fiolkę. - Dziś dożylnie, żeby podziałało jak najszybciej, pozostałe kilka dawek załatwimy do pyska, żebyś nie musiał się męczyć z zastrzykami. I uśmiechnijcie się wreszcie, gwarantuję wam, że od tego nie umrze. Kilka tygodni przerwy i będzie po strachu.
Stosując się do rady weterynarza, unieśliśmy lekko kąciki ust. Nie zmieniało to faktu, że nadal zamartwialiśmy się jak jasna cholera. Mimo wszystkich zapewnień mężczyzny, chwilowo ciężko było ich spełnienie. Albatros bowiem nie wyglądał tak, jakby faktycznie nabawił się jedynie lekkiego urazu. Cóż, przynajmniej do momentu, w którym igła nie wbiła się w jego skórę. Wtedy jakby nagle przypomniał sobie o swojej naturze i momentalnie wyskoczył z zębami w kierunku niczego nieświadomego Wiktora. Ten z kolei uskoczył w ostatniej chwili, szybko nacisnął na tłok strzykawki, przetarł niewielką ranę środkiem odkażającym i niemal wybiegł z powrotem na korytarz.
- A wydawał się taki miły - zacmokał, kręcąc głową, podczas gdy Tymon musiał zasłonić usta dłonią, by nie jego uśmiech w stylu dumnego ojca nie wyszedł na jaw, a ja zagryzłam wargę tak mocno, że w moich oczach pojawiły się łzy.
Po tym, jak szatyn rozliczył się z weterynarzem, oboje mogliśmy odetchnąć z nieskrywanym spokojem. Opadliśmy na stojącą przed budynkiem ławkę i zaciągnęliśmy się świeżym powietrzem. Typowy dla stajni zapach unosił się wokół, zmieszany z wilgocią po wczorajszych deszczach. Słońce wyglądało zza oddalających się powoli chmur, posyłając delikatne promienie w naszym kierunku. Wiatr stanął w miejscu, nie zaszczycając nas nawet lekkimi podmuchami, a ptaki śpiewały cicho w koronach niedalekich drzew. Z tak przyjemnym przedpołudniem, przynajmniej pod względem pogody, nie spotkałam się od dawna.
- I to Jacek w naszym towarzystwie jest panikarą? - zapytałam, nawiązując do słów chłopaka sprzed kilku godzin i posłałam mu rozbawione spojrzenie.
- Hej! Dobrze wiesz, że wcale nie wyglądało to różowo - oburzył się, odsuwając się ode mnie nieznacznie i odwracając się do mnie twarzą. Uniosłam ręce w obronnym geście i zerknęłam na niego, przekrzywiając lekko głowę.
- Tylko się droczę, spokojnie - zaśmiałam się, przysuwając się do niego, mimo jego obrażonej miny. - Nie chciałam naruszyć twojej męskiej godności, wybacz.
- Bardzo śmieszne - żachnął się, kładąc łokieć na oparciu i podpierając brodę na dłoni, tym samym obracając się tyłem do mnie. Zmrużyłam oczy, myśląc jedynie o tym, że zachowywał się jak obrażalska panienka. Jednak nie zamierzałam tego mówić, by nie wywołać jeszcze większej urazy.
- No weź - mruknęłam, przeciągając samogłoski, mając pełną świadomość, że nie lubił, gdy to robiłam. - Tymon, nie obrażaj się, przecież też się stresowałam, no. - Nadal nieudolnie próbowałam zwrócić jego uwagę, szarpiąc za rękaw jego marynarki i raz za razem dźgając go w ramię. On jednak siedział zupełnie niewzruszony, uparcie mnie ignorując.
I właśnie wtedy wpadłam na genialny pomysł. Podniosłam się z miejsca tylko po to, by po chwili wgramolić się, zapewne niezbyt zgrabnie, na jego kolana i usiąść na nich okrakiem, podkulając nogi pod siebie. Dopiero wtedy lekka konsternacja pojawiła się na jego twarzy. Wyprostował się, jedną rękę umieszczając na moich plecach, gdy zachwiałam się delikatnie w mojej nie najwygodniejszej pozycji. Położyłam dłonie na jego ramionach i z teatralną powagą postarałam się o to, by nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Powstrzymywanie uśmiechu było naprawdę trudnym zadaniem, gdy na jego twarzy rozbawienie było coraz lepiej widoczne.
- Tymon, przepraszam za urażenie twojej dumy - powiedziałam, siląc się na przepełniony skruchą ton. - Teraz mi wybaczysz? Na bardziej szczere przeprosiny mnie nie stać. Chciałam uklęknąć, ale gdzieś z tyłu chyba stoją ludzie.
- Faktycznie, wpakowanie się na moje kolana było bardziej subtelnym wyjściem - zaśmiał się, po czym nachylił się, by złączyć nasze usta w pocałunku. Oboje nie mogliśmy powstrzymać się od uśmiechów, szczególnie w chwili, gdy Jacek zawył żałośnie za moimi plecami "znajdźcie sobie pokój", a Tymon skwitował to środkowym palcem. I to niby on chciał pouczać mnie o subtelnych wyborach?
*Albatros to wciąż ogier - to ja jestem głupia i zapominam, jakiej płci są jakie konie XDD
****************************************************************************************************************************
Witam serdecznie w nowym roku! Nowym i ostatnim dla tego bloga. Tym razem na sto procent. Zostały nam trzy rozdziały, moi drodzy. Trzy rozdziały, do których dotarli zapewne bardzo nieliczni, co zresztą wcale mnie nie dziwi. To, że opowiadanie nie jest i nigdy nie było na tyle dobre, by ze szczególnym utęsknieniem oczekiwać na nowe rozdziały, to jedna sprawa, inna, że z moją regularnością jest jak z moją piątką z historii - nie istnieje. Podobnie zresztą, jak mój czas wolny. Przez szkołę od września zaliczyłam już jakieś cztery dołki, z czego dwa naprawdę konkretne. Bogu dzięki za przerwę świąteczną, miałam czas przez chwilę odetchnąć i w spokoju pojeździć.
U nas w stajni zapierdziel jak rzadko kiedy. Nawet w sezonie się tyle nie dzieje, poważnie! W połowie grudnia przyjechały do nas dwa młode ogierki po torach i w zeszłym tygodniu zaczęliśmy z nimi pracować. A raczej moje instruktorki zaczęły - ja robię za pomagiera/czołową w terenach XD Cwała okrzyknęliśmy przyszywanym tatą, po tym, jak dzielnie przeprowadził młodziaki przez ich dwa pierwsze tereny. A w ten weekend, tj. od piątku do niedzieli, uczestniczyć będę w klinice dosiadu pana Darka Domagały, o którym już kiedyś wspominałam. No i gdzieś w połowie miesiąca, nie wiem dokładnie kiedy, wybieramy się z instruktorką na dekorację Pucharu Małopolski SRK, w którym, muszę się pochwalić, zajęłam trzecie miejsce :D Jak na razie, rok 2017 zapowiada się świetnie!
Wiecie co? Lekko mnie zaskoczyliście. Szczególnie Cherry Horse, która tak dzielnie walczyła o nowy rozdział ❤ Ale kuuurcze, ile starych twarzy! Tak, Norka, Ever, mówię o Was XD Tęskniłam mocno.
Kocham Was mocno i nie, nie zapomniałam o Was! Do następnego, Miśki, miejmy nadzieję, że pojawi się niedługo! xx
Ach, no właśnie, rozdział był w połowie gotowy już jakieś dwa miesiące temu, ale tak się jakoś złożyło, że mój komputer, tak jakby, zdechł. I to w dość przykry sposób, bo padł procesor i, no, niewiele mogę w tej sytuacji zrobić.
I na zakończenie, oto zdjęcie z sobotniego terenu. Nie wiem jak u Was, my cieszyliśmy się przepiękną pogodą!
Ja pierdole,wróciłaś <3 Kocham,kocham i jeszcze raz kocham :3 Cieszę się jak nienormalna xD Świetne pocieszenie po kontuzji mojego czołowego koniaka na tereny 😏 NIE ZAŁAMUJ SIĘ! JA TU JESTEM,CZYTAM WSZYSTKO PO RAZ 11 I MI SIĘ TO NIE NUDZI xD KCKCKCKCKC i pozdrawiam ;3
OdpowiedzUsuńCherry c:
Ja zawsze wracam! :D Oby konik się szybko pozbierał! I spokojnie, już się nie załamuję. A jeśli chcesz, żeby Twój spam działał jeszcze szybciej, to zapraszam na GG, tam jestem częściej ;p
UsuńKonik niestety wyłączony został całkowicie z jazd pod siodłem :/ Muszę się wziąść za swoją diablice. Siniaki będą wszędzie :)
UsuńGUESS WHO'S BACK. YAAAAAS, IT'S ME. USUI IDIOT.
OdpowiedzUsuńKojarzysz moment, kiedy mówiłam, że machnę Ci esej? He, właśnie nadeszła ta piękna chwila; Tora coś chyba kombinuje, ja się sram jak głupia, do tego jeszcze mam na dworze 20 cm śniegu i rozdział do napisania, ale i tak Ty jesteś ważniejsza i będę pisać, i pisać i pisać! Znaczy do momentu aż nie będę miała czego, ale Ty i tak wiesz, że Cię kocham maks hehe
Okeja, skończyłam. Siski jesteśmmy, ja i moja piątka z historii pożegnałyśmy się w szóstej klasie podstawówki; muszę zaznaczyć, że nie było to miłe pożegnanie, coś jak Tymon do Jacka. Drastyczne i nie miłe.
Czwórka też poszła się namiętnie jebać.A to tylko dlatego, że umiejętności liczenia średniej ważonej mojej nauczycielki ani słychu, ani widu. Cholerne humany. Nie to co my, matfizy, cnie?
I hej, jestem dumna że nie zabiłaś Albatrosa, jak mi groziłaś jeszcze w październiku; musisz wiedzieć, że gdybyś to zrobiła, nawet Belka by Ci nie pomogła, uwierz mi. Przede mną nie ma ucieczki, nawet na Cwale.
Kocham zachowanie Weroniki tak mocno jak tylko kochać mogę, bo kri to taka Misaki trochę XD
U mnie w stajni też jest taki weterynarz z miną zimnej suki ale jest śmieszek taki mega haha
POwiem Ci że ja nie wiem co ja będę komentować, jak skończysz pisać:/ I kto mnie będzie motywował do pisania mojego marnego bloga? Swoją droga, mam już 3/4 rozdziału ale nie mam chyba motywacji do pisania tego dalej nie wiem czemu.
No ale skoro Ty napisałaś, to ja też powinnam. W końcu kiedyś obiecywałam, że jak Ty to i ja, co nie? Eh, cholera.
DOBRA JUŻ NIE WIEM O CZYM MAM PISAĆ SZLAG JASNY
KOCHAM CIĘ KAICHOU HEHE <3
Och, ja nadal jestem! I cieszę się, że wróciłaś do żywych <3
OdpowiedzUsuńKiedy napisałaś komentarz kilka dni temu, patrzysz - nie ma. W każdym razie: jestem! /Marysia - natrętna fanka z Fb.
OdpowiedzUsuń