niedziela, 15 stycznia 2017

Rozdział 38.

- Wy sobie chyba żartujecie! - wrzasnęła Gośka, bez pukania wpraszając się do naszego pokoju. Głuchy trzask towarzyszył bliskiemu spotkaniu drzwi ze ścianą, po tym, jak otworzyła je zbyt zamaszystym gestem. Unieśliśmy na nią zdziwione spojrzenia, przerywając na moment pakowanie, podczas gdy ona wsparła dłonie na biodrach, patrząc na nas w taki sposób, że gdyby wzrok mógł zabijać, już leżelibyśmy na ziemi bez życia. - Wyjeżdżacie? Sami? Dwa dni wcześniej?
- Tak, tak i tak - odparł Tymon bez najmniejszego wahania. - Po co mamy tu siedzieć z kontuzjowanym Albatrosem i Melodią, która nie może brać udziału w zawodach? Zostawiliśmy trzy konie pod opieką sąsiada, w dodatku niepełnoletniego i chociaż zdaje nam raporty co godzinę, to wiesz, jak to wygląda. Dlatego im szybciej, tym lepiej.
- Szczególnie, że Tabun miał dłuższą przerwę od siodła i muszę się za niego porządnie zabrać - dodałam, układając kolejną koszulkę w walizce. - Poza tym, to nie tak, że zostawiamy cię tu samą. Są jeszcze Aśka, Jacek i Bartek. Z samotności nie umrzesz, gwarantuję.
Widząc, że nic nie wskóra swoimi pretensjami, fuknęła pod nosem, po czym wyszła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Spojrzeliśmy z Tymonem po sobie i jak na zawołanie wystawiliśmy trzy palce, by po chwili schować je w niemym odliczaniu. A gdy tylko wskazujące poszły w dół, Gośka ponownie stanęła w progu.
- Na pewno nie możecie zostać? - zapytała niemal błagalnym tonem, patrząc na nas zbolałym wzrokiem. Z trudem pohamowaliśmy drwiące uśmiechy, widząc tą nagłą zmianę nastawienia. Musielibyśmy być ślepi, by nie zauważyć tej marnej próby wzięcia nas na litość.
- Wybacz, nie ma mowy. - Na potwierdzenie swoich słów pokręciłam głową. Dziewczyna jedynie prychnęła cicho, wywróciła oczami i mamrocząc coś pod nosem, raz jeszcze wyszła na korytarz, tym razem zamykając drzwi w ciszy.
Ze zbolałym westchnieniem wróciłam do pakowania, całkowicie pogrążając się w ciszy. Czekała nas długa droga powrotna, na którą nie miałam najmniejszej ochoty. Oczywiście, nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie znajdę się w domu, zobaczę Tabuna, Flocka i będę w stanie spokojnie położyć się w swoim własnym łóżku, jednak z tyłu głowy nadal dręczyła mnie myśl, że w ogóle nie skorzystaliśmy z naszego wyjazdu. Pogodziłam się z tym, że zawody były dla nas stracone. Bardziej niż to dręczył mnie fakt, że będąc nad morzem, ani razu ów morza nie widzieliśmy, mimo że znajdowało się na wyciągnięcie ręki. Jednocześnie doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że wszystkie sprawy dzieliły się na ważne i ważniejsze, a wyjazd nad wodę, niestety, nie zaliczał się do tej drugiej kategorii.
Gdy tylko skończyliśmy pakowanie, z walizkami w rękach udaliśmy się na dół, do recepcji. Bartek siedział w holu, wyłożony na wiklinowym fotelu, szperając w telefonie, jednak gdy tylko zobaczył nas kątem oka, natychmiast poderwał się na równe nogi. Podszedł do nas z niemrawą miną, wyglądając przy tym, jakby zaraz miał udzielić nam kolejnego kazania. Na szczęście, było to mało prawdopodobne. Już poprzedniego dnia starał się nas pouczać, ale zrezygnował w chwili, gdy Tymon niemal rzucił się na niego z pięściami po słowach "Jak mogłeś do tego dopuścić? Przecież mogła to wygrać!".
- Czyli faktycznie wyjeżdżacie? - zagadnął, unosząc lekko kąciki.
- Tak, ale czy możemy, proszę, pominąć pożegnania? Niezbyt je lubię - burknęłam, krzywiąc się lekko i pocierając o siebie dłońmi w lekkim zdenerwowaniu. Chłopak jedynie uśmiechnął się ciepło i przyciągnął mnie do uścisku, którego za nic w świecie się nie spodziewałam.
- W zasadzie, i tak niedługo będę w waszych rejonach - odezwał się, gdy tylko się ode mnie odsunął, dając mi możliwość swobodnego odetchnięcia. Spojrzałam na niego, przekrzywiając delikatnie głową i niemo prosząc, by rozwinął temat. - Miałem zamiar odwiedzić rodzinę, a przy okazji dowiedziałem się, że macie nowy dom i nie zrobiliście żadnej parapetówki.
- Więc postanowiłeś zorganizować ją w naszym imieniu? - Tymon nagle dołączył się do rozmowy, unosząc pytająco brwi i w jednej chwili zagęszczając atmosferę.
- Właściwie, pomysł nie był mój - dodał natychmiast, a jego dłoń natychmiast powędrowała na jego kark.
- Myślę, że małe ognisko to świetny pomysł - stwierdziłam, chcąc nieco rozluźnić obu panów. Spojrzeli na mnie w jednej chwili, jeden ze zdziwieniem, drugi z wdzięcznym uśmiechem. - Wpadaj, kiedy będziesz miał ochotę. - Z tymi słowami najdyskretniej, jak tylko potrafiłam, kopnęłam Tymona, mając nadzieję, że powstrzyma go to przed komentarzem.
Gdy tylko pożegnaliśmy chłopaka, oddaliśmy klucz i zgarnęliśmy konie do przyczepy, wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Pogoda za oknem była wręcz wyśmienita na podróż - słońce schowało się za chmurami, wiatr wlatywał do środka samochodu poprzez uchyloną szybę, a temperatura utrzymywała się w granicach dwudziestu stopni. Mogłam więc śmiało założyć swoje ulubione dresy bez zamartwiania się o to, że się ugotuję.
Niemal od razu oparłam głowę na ramieniu i przymknęłam oczy. W nocy nie spałam zbyt dobrze, głównie ze względu na wczorajszy stres i dodatkowe utrudnienie w postaci gorąca. Na całym piętrze wysiadła klimatyzacja, a że konserwator przyjechał dopiero nad ranem, od dziewiętnastej poprzedniego dnia siedzieliśmy w kompletnym skwarze. Tymon, najwyraźniej zauważając, że powoli odpływałam, postanowił ściszyć nieco radio i pogładził delikatnie moją nogę, wywołując tym uśmiech na mojej twarzy. Mocniej wtuliłam głowę w kaptur i nim się zorientowałam - zasnęłam na dobre.

- Hej, mała - lekki szept i uścisk na moim ramieniu podziałały jak skuteczna pobudka. Otworzyłam leniwie oczy i nieprzytomnie rozejrzałam się wokół, zastanawiając się przy tym, czy faktycznie przespałam całą drogę do domu. Szybko jednak dotarło do mnie, że w żadnym wypadku nie była to nasza urokliwa wiocha. W zasadzie, mogłam się założyć, że nie było to nawet nasze województwo. - Czas wstawać.
Szeroki uśmiech Tymona mignął mi przed oczami zaraz przed tym, jak chwycił mnie w talii i uniósł z fotela. Burknęłam coś w proteście, jednak nie opierając się dłużej, stanęłam na równe nogi i przetarłam oczy. Bogu dzięki, że dłonie chłopaka nadal znajdowały się na moich bokach, bo byłam pewna, że gdyby nie to, straciłabym równowagę. Szczególnie, że po chwili zauważyłam przed sobą... Dużo niebieskiego.
- Nie mieliśmy jechać do domu? - zapytałam, otwierając szerzej oczy i przenosząc spojrzenie z szatyna na widok przed nami i na odwrót.
- Zmieniłem odrobinę kierunek.
- Odrobinę? O jakieś sto osiemdziesiąt stopni!
- Nie wmówisz mi, że nie chciałaś tu przyjechać - stwierdził, znów szczerząc się w moją stronę. Już otwierałam usta, by zaprotestować, jednak szybko je zamknęłam. Musiałam przyznać mu rację. Pokiwałam więc głową, tym samym dając mu tą cholerną satysfakcję. - Chodź, sprawdzimy przy okazji, jak mają się konie.
Otworzyliśmy boczne drzwi przyczepy i od razu dwa łby skierowały się w naszym kierunku. Dobiegło nas ciche rżenie i zaraz po tym niecierpliwy łomot, gdy Albatros uderzył kopytem w podłogę. Tymon natychmiast skrzywił się, uważnie przyglądając się opatrzonej nodze. Za poleceniem weterynarza, rano nałożył nowy okład i przykrył go ochraniaczami do transportu - również za poleceniem mężczyzny. I mimo że gniadosz zdążył już wyjść z wczorajszego szoku, jego właściciel nadal chuchał i dmuchał na każdy najdrobniejszy szczegół.
W tamtej chwili jednak coś przykuło moją uwagę znacznie bardziej niż Albatros, choć nie zamierzałam przyznać tego na głos. Odwróciłam się na pięcie i wbiłam spojrzenie przed siebie. Dokładnie przeskanowałam wzrokiem cały widok - błękitne morze, opustoszałą plażę, chmury, kłębiące się na niebie i przebijające się przez nie cienkie smugi słońca. Uśmiech mimowolnie zawitał na mojej twarzy, gdy wiatr zwiał włosy z mojej twarzy. Ostatni raz nad morzem byłam w dzieciństwie, jako pięcio-, może sześciolatka. Zdążyłam już zapomnieć, jak wspaniałe uczucie towarzyszyło samemu widokowi, nie wspominając już nawet o szumie fal, uczuciu bryzy na skórze i specyficznym, niezwykle przyjemnym zapachu. Właśnie to wszystko chciałam sobie przypomnieć. Mimo że już bez rodziców, starsza o przeszło piętnaście lat i zdecydowanie bardziej samodzielna. Wciąż tliła się we mnie niewielka cząstka, która pchała mnie w miejsca, gdzie spędzałam czas kiedyś. I być może właśnie ta cząstka sprawiła, że nie dawałam babci spokoju, dopóki nie odesłała mnie do wujka. Tamtego dnia jak nigdy wcześniej miałam ochotę dziękować Bogu za to, że byłam wtedy tak cholernie uparta i nie dałam się przekonać do pozostania w Anglii.
- Czyżby podobały ci się widoki? - zapytał chłopak, przerzucając rękę przez moje barki i stając koło mnie. Oboje szczerzyliśmy się jak głupi, najwyraźniej nie mogąc nacieszyć się zapierającym dech krajobrazem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Posłałam mu szeroki uśmiech, a po chwili stanęłam na palcach, by na moment złączyć nasze usta.
Potem wszystko potoczyło się szybko. Naprędce zjedliśmy obiad, nie chcąc zostawiać koni na długo w przyczepie, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Tak bardzo, jak chcielibyśmy zostać tam na dłużej, tak nie mogliśmy tego zrobić. Obowiązki wzywały. Dlatego też tym razem, nie robiliśmy już żadnych przystanków i do domu dotarliśmy po żmudnych ośmiu godzinach, kompletnie wykończeni i zmarnowani. I w zasadzie, tego wieczoru nie zrobiliśmy kompletnie nic, poza wprowadzeniem koni do stajni, nakarmieniu pozostałych podopiecznych i zmienieniu opatrunku Albatrosowi. Po tym poszliśmy prosto do domu, a właściwie - do sypialni, gdzie od razu rzuciliśmy się na łóżko i zasnęliśmy niemal natychmiast.

******************************************************************************************************************************
Przepraszam, że rozdział jest tak... Nijaki. Cieszę się, że udało mi się napisać cokolwiek, bo jestem tak zabiegana, że to po prostu niemożliwe. A właściwie nie tyle zabiegana, co raczej przepracowana. Siedzę z nosem w książkach 24/7. Idąc na mat-fiz, nie spodziewałam się, że największy zapierdol będę miała z historii. Tymczasem grożą mi dwa dopy i mam niecały tydzień, żeby jakoś się z nich wybronić. Prędzej się powieszę niż mi się to uda.
I swoją drogą, pamiętacie, jak kiedyś narzekałam na moją polonistkę? Było to w gimnazjum. I teraz uwaga, będąc w liceum, zaczęłam za nią tęsknić. Szykuje się piękna trója na koniec.
A z przyjemnych rzeczy, bo i takie się zdarzyły, wspomnieć muszę o kursie dosiadu z panem Darkiem Domagałą. Jeśli któraś z Was będzie miała możliwość spotkać się z tym panem lub przeczytać jego książkę - nie wahać się ani chwili! Jest to tak przyjemny, otwarty i spokojny człowiek, że można spędzać w jego towarzystwie niezliczoną ilość godzin i po prostu jedynie słuchać, co ma do powiedzenia. Nie wspominając już o jazdach z nim! Cudowne trzy dni, naprawdę.
I tak jeszcze z nowości - przesiadłam się z Cwała na Mirunę. I wszystko wskazuje na to, że w kwietniu jedziemy na zawody międzynarodowe na Słowację! W maju szykuje się złota odznaka i jeśli wszystko dobrze pójdzie, zobaczyć mnie będzie można na, uwaga, uwaga, Mistrzostwach Polski Juniorów w Sportowych Rajdach Konnych! Wyobrażacie to sobie? :D
Dziękuję Wam bardzo za komentarze, cholernie dużo to dla mnie znaczy! Marysiu, miło mi Cię znowu widzieć! To samo tyczy się Magdy, Cherry Horse i oczywiście, Diega. Kocham Was wszystkich! Również tych, którzy się nie pokazują. Do następnego! xx

PS Następny rozdział będzie lepszy, przysięgam.

2 komentarze:

  1. Rozdział nie jest zły, nie marudź :D Pod koniec semestru nauczyciele i uczniowie budzą się i ze zdumieniem stwierdzają, że trzeba brać się do pracy... nauczyciele w związku z tym radośnie robią masę testów a my zapierniczamy jak turbokucyki na zbyt krótkich nóżkach... nikt nie mówił, że będzie łatwo.
    W każdym razie, rozdział mi się podoba i cieszę się, że pomimo obowiązków jesteś w stanie napisać cokolwiek :)
    Pozdrawiam serdecznie i powodzenia przy zaliczeniach.
    A.C.

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam mi się rozdział podoba :P

    OdpowiedzUsuń