niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 32.

Trzecia dwanaście. Dokładnie o tej godzinie zerwaliśmy się z łóżek, by wyruszyć w uroczą, dwunastogodzinną podróż nad morze. Choć właściwie, "zerwaliśmy się" jest zbyt mocnym określeniem. Tak na dobrą sprawę, zwlekliśmy się, jęcząc i skomląc, a na koniec z głuchym trzaskiem uderzając w ziemię. Zresztą, sądząc po odgłosach, dochodzących spoza naszego pokoju, nie tylko ja i Tymon mieliśmy problemy z tak wczesną pobudką.
- Jak myślisz, kto spadł ze schodów, Aśka czy Gośka? - zapytałam, gdy głośny huk i cały łańcuszek przekleństw rozległ się na korytarzu.
- Jacek - burknął chłopak, powoli podnosząc się z podłogi. - Jeszcze raz, dlaczego się na to zgodziłem?
- Bo nie wspominałam, że będziesz kierowcą? Bo nie skojarzyłeś, że stąd nad Bałtyk jest przeszło pięćset kilometrów? Bo mnie tak bardzo kochasz? - wymieniałam po kolei, na czworaka okrążając łóżko i podchodząc do szatyna. Usiadłam na jego kolanach i wtuliłam głowę w jego ramię, zamykając oczy i obejmując go ramionami.
- Fakt - podsumował naszą rozmowę, całując mnie lekko w głowę. - A teraz, czas sprawdzić, czy nasz blondasek nadal żyje - dodał i sięgnął do włącznika przy lampce nocnej. Ciepłe światło otuliło cały pokój, sprawiając, że westchnęłam z niezadowoleniem i docisnęłam koszulkę chłopaka jeszcze ciaśniej do mojej twarzy.
- Nienawidzę poranków.
- Przecież to nie żaden poranek, mamy środek nocy - powiedział Tymon, odsuwając mnie od siebie i podnosząc się z ziemi. Podał mi ręce, a ja wywracając oczami, również podciągnęłam się ociężale do góry.
Gdy chłopak ruszył na pomoc Jackowi, ja podeszłam do szafy, by wybrać ciuchy, w których w miarę wygodnie będzie przetrwać ponad dziesięciogodzinną podróż. Koniec końców, postawiłam na dresy, najbardziej luźną koszulkę, jaką tylko udało mi się wygrzebać i grubą bluzę, która miała mi pomóc przetrwać mglisty poranek. Niestety, po słonecznym tygodniu, akurat zeszłego wieczoru pogoda musiała się tak diametralnie zmienić. Deszcz lał niemal całą noc, sprawiając, że nasza podróż napawała nas coraz to mniejszą dawką ekscytacji. Właściwie, w związku z całą tą szarugą, wszystko stawało się coraz mniej zachęcające.
Wyszłam z łazienki po kilku minutach, umyta, uczesana i przebrana, jednak w dalszym ciągu bez makijażu. W końcu, na cholerę się malować, kiedy i tak cały dzień spędzić miałam w samochodzie? Na korytarzu minęłam zaspaną Aśkę, która wymamrotała pod nosem jakieś nieskładne zdanie, mające uchodzić zapewne za swego rodzaju powitanie, a w kuchni z kolei zastałam przykry widok, jakim był Tymon, siedzący przy stole, z ramionami zaplecionymi na blacie i głową ułożoną na nich w taki sposób, że włosy opadały mu niesfornie na czoło, wpadając przy okazji do stojącego naprzeciw niego kubka z kawą. Westchnęłam ze zrezygnowaniem, podchodząc do szatyna i zabierając napój sprzed jego twarzy. Byłam bowiem pewna, że kiedy tylko się podniesie albo wyleje zawartość naczynia na siebie, albo na kogoś innego, najprawdopodobniej na mnie. Właśnie dlatego postanowiłam ratować sytuację. I nie, nie miało to nic wspólnego z tym, że potrzebowałam kofeiny, a nie chciało mi się nastawiać wody.
Jak wiadomo, w kuchni nigdy asem nie byłam, dlatego śniadanie, które przygotowałam dla całej naszej ekipy, również nie zachwycało. Mimo wszystko liczyłam na to, że nadal śnięci po zbyt wczesnej pobudce nawet nie zorientują się, że dostali, po raz kolejny zresztą, najzwyklejsze w świecie kanapki z szynką.
- O Boże, Weronika w kuchni - usłyszałam, gdy tylko Aśka zeszła na dół. Czyli mój plan spalił na panewce.
- Przecież nie jest tak tragicznie. Przez całe życie jakoś wytrzymuję z moją kuchnią.
- Po pierwsze, kwestia przyzwyczajenia. A po drugie, ty to nazywasz kuchnią? - prychnęła blondyna, podnosząc jedną z kromek i uważnie oglądając ją z każdej strony. - Proszę cię, słońce. Nawet się nie pogrążaj.
- Nie rozmawiaj z nią zaraz po pobudce, straszna z niej zołza - burknął Jacek wchodząc do kuchni i siadając obok Asi. Objął ją ramieniem, chcąc przyciągnąć ją do siebie i pocałować, jednak dziewczyna przytrzymała jego twarz z dala od swojej, mrucząc pod nosem coś w stylu "sam jesteś zołza".

Kwadrans po czwartej wszystkie konie zostały załadowane do trzech przyczep. W pierwszej - Albatros z Melodią, w drugiej - Shadow z Mozambikiem i w trzeciej - Ekler. Za kierownicami dwóch pickupów, jak było przewidziane, wylądowali Tymon i Jacek, a z kolei sporych rozmiarów czarny suv wylądował w rękach... Gośki, która zaskoczyła nas wszystkich, podstawiając nam pod nosy swoje prawo jazdy. Maja i Michalina, niestety, musiały zrezygnować z wyjazdu, bo, jak to określił rodzic jednej z nich, "nie mam czasu tłuc się przez cały kraj dla jakichś durnych zawodów". Cóż, najwyraźniej to my byliśmy niespełna rozumu.
Klucze zostawiliśmy za jedną z większych doniczek, stojących na ganku, pamiętając, że wujek obiecał przyjechać w granicach dziesiątej i zabrać do siebie dwa pozostałe konie - Tabuna i Flocka.

Podróż minęła całkiem szybko bez żadnych rewelacji (poza pojedynczą pomyłką na trasie). Obyło się bez przebitych opon, wymiocin na deskach rozdzielczych, wywróconych przyczep, pożarów, pogotowia i wielu, wielu innych sytuacji, które w naszym (a szczególnie w moim) przypadku wydać by się mogły całkiem prawdopodobne.
Gdy wreszcie znaleźliśmy się na miejscu, zegar wskazywał trzynastą czterdzieści osiem. Powitał nas niesłychany spokój, co wydawało się wprost niesłychane, skoro były to zawody ogólnopolskie. Choć być może cała ta pozorna cisza spowodowana była cholerną ulewą? Jedynym aspektem, który upewniał nas w tym, że trafiliśmy w dobre miejsce, był sporych rozmiarów szyld z nazwą stadniny oraz podpis "Parking dla zawodników z drugiej strony stajni".
Zajęliśmy wyznaczone przez stajennego miejsce, wstawiliśmy konie do zarezerwowanych boksów i wreszcie mogliśmy odpocząć. Przegląd weterynaryjny zapowiedziano dopiero na następny ranek, więc mieliśmy całe popołudnie i wieczór, by rozejrzeć się wokół i wreszcie odpocząć.
- A teraz - zaczął Jacek, rozkładając ramiona i obejmując mnie i Tymona - czas zwiedzić bar. Za mną, kompania! - dodał, zarzucając kaptur na głowę. Cała nasza grupa poszła w jego ślady, by już po chwili znaleźć się w ogromnym pomieszczeniu po brzegi wypełnionym ludźmi.
Tłum ogarniał każdy, nawet najmniejszy kąt, sprawiając, że wielka sala zdawała się co najmniej klaustrofobiczna. Automatycznie chwyciłam Tymona pod ramię, mając szczerą nadzieję, że jakimś cudem uda mi się nie zgubić.
- Weronika? - Słysząc zupełnie zdziwiony głos, dochodzący zza naszych pleców, machinalnie odwróciliśmy się z powrotem w kierunku drzwi. Bartek stał w futrynie, wpatrując się w nas z rosnącym z chwili na chwilę uśmiechem. Zupełnie się nie zmienił. Nadal miał tą samą, nieco przydługą fryzurę, te same dołeczki w policzkach i oczy przeszywające błękitem tak samo, jak to zapamiętałam. - Widzę, że jesteście w pełnym komplecie? W takim razie możemy zaczynać.
- Chwila, chwila. Zawody od jutra, tak? - zapytałam nieco spanikowanym tonem.
- Och, ależ oczywiście, wszystko zgodnie z rozkładem - powiedział, kiwając dłonią na kogoś w tłumie. - Na chwilę obecną, witamy na... imprezie integracyjnej.

***************************************************************************************************************************
Heja! Jest za dziesięć dwunasta, a co za tym idzie, WYROBIŁAM SIĘ Z ROZDZIAŁEM W TYM TYGODNIU, TAK! Czyli trzymam regularność, nananana!
Wiem, że trochę zawaliłam całą tą treść. Przepraszam, ostatnio mi coś nie idzie. I wyjątkowo nie chodzi o to, że mi się nie chce, bo właśnie, że mi się chce! Jestem na antybiotyku i powiedzmy, że to dlatego mi się gorzej myśli. W dodatku nie widziałam w tym tygodniu koni, pierwszy raz od lutego, więc, sami rozumiecie, łapię doła :c
W każdym razie, mam nadzieję, że jakoś znieśliście ten rozdział. Obiecuję, że się poprawię! A teraz, żeby Was jakoś zachęcić do komentowania, słucham, jakie plany na majówkę, moi drodzy? :D
Do usłyszenia!

PS Szałwia, postanowiłam pójść w te 'nostalgiczne rytmy' i poczytać stare rozdziały. Ale zrobiłam progress! Już nie boję się przecinków XD
PSS Mam złą wiadomość. Siódmy tom miał być ostatni, ale, kurde, nie wyrobię się z fabułą. Muszę przemyśleć, co dalej. Doradźcie!

7 komentarzy:

  1. Może wplotłabyś coś w rodzaju proroczych snów, kogoś uśmierciła i 'fokle'?
    Pozdrawiam,
    Ginevra Mam-za-długi-nick
    arena-caballo.blogspot.com
    PS Zamierzam jeszcze raz napisać pierwsze rozdziały, powiadomić cię o dodaniu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzisz, że już zbyt wiele wypadków miało miejsce w HMOL? No wiesz, śpiączki, złamania, kontuzje... XD
      I nie, nie trzeba mnie powiadamiać, obserwuję Twojego bloga, dostaję powiadomienia :)

      Usuń
    2. Wiesz co? Nie zauważyłam xD
      No to może...magia odpada, więc odpada większość moich pomysłów... Może porwanie czy coś takiego?
      Nowa i łatwiejsza nazwa :D

      Usuń
    3. Nie będę owijać w bawełnę, ostatnio sporo myślałam nad błotem na parkurze, płoszeniem się na ujeżdżeniu i skakaniu przez płoty lub gałęziami przy crossie, ale doszłam do wniosku, że wystarczająco ich już sponiewierałam XD A co do porwania, niestety, jedno opowiadanie, gdzie akcja występuje w nadmiarze, już piszę i ten pomysł już wykorzystałam :')

      Usuń
    4. No nie!
      Pomysłów brak... bo wszystko, co wymyślę, w jakiś sposób wplotę w opowiadanie, a potem... ech... Poprawiony rozdział nie chce się zapisać i wszystko od nowa! D:

      Usuń
  2. Ogólnie jej, mega się cieszę ze wracasz na stałe i ogólnie supi XD
    Pomysł mega głupi, ale nie myslalas może o tym, żeby wprowadzić może jakiegoś bobasa? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chryste panie, jeśli Weronika będzie w ciąży, to świat się skończy XDDD
      Ale może coś pokombinuję i zobaczę, co da się zrobić :D

      Usuń