niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 34.

No dobrze, może poprzedniej nocy nie zachowałam się, jak przystało na przeszło dwudziestolatkę. Fakt faktem, nie wlałam w siebie wcale tek dużo alkoholu, jednak w jakimś stopniu nadal odczuwałam jego działanie w organizmie. Słaba głowa, tak to nazywają.
W każdym razie, poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Nie tyle ze względu na lekki ból głowy, co raczej na szarugę za oknem. Co prawda już nie padało, jednak niebo nadal zasnute było ciężkimi chmurami. Jedynym widzialnym plusem była pozytywna prognoza pogody na dalszy ciąg dnia.
Po szybkiej wizycie w toalecie, przebraniu się i przemyśleniu, czy oby na pewno nie mam ochoty na śniadanie, udałam się do stajni. Cała reszta ekipy kończyła już przygotowania do przeglądu weterynaryjnego, podczas gdy ja nawet ich jeszcze nie zaczęłam. Czułam, że szykowała się dla mnie spora reprymenda.
- Dobrze się spało? - zapytał Jacek, który jako pierwszy zauważył moją obecność. W odpowiedzi posłałam mu jedynie wymuszony uśmiech i pokiwałam głową. - Po kilku kieliszkach najlepiej.
- Nawet się nie waż mnie rozliczać - prychnęłam, odsuwając zasuwę w drzwiach boksu i podchodząc do Melodii. - Chyba zapomniałeś, jak dobrze bawiłeś się kilka miesięcy temu. Ognisko, do którego prawie wpadłeś? Mówi ci to coś? - Zerknęłam na chłopaka nad ścianką działową. Spojrzał na mnie spode łba i w zasadzie na tym się nasza przekomarzanka skończyła.
Gdy Tymon spryskiwał grzywę Albatrosa sylikonem, ja dopiero brałam do ręki plastikowe zgrzebło. Naprawdę byłam z robotą mocno w plecy, więc musiałam wziąć się w garść i załatwić wszystko jak najszybciej.
Prędko pozbyłam się wszystkich zaklejek, przejechałam miękką szczotką przez cały grzbiet, boki i nogi, naprędce zabrałam się za wyciąganie słomy z ogona i dopiero potem, widząc dokładnie, ile jeszcze zostało mi czasu, pozwoliłam sobie na dokładną korekcję swoich niedociągnięć. Całe szczęście, Melodia postanowiła wyświadczyć mi przysługę i wszystko wskazywało na to, że nie tarzała się w nocy.
Gdy wreszcie uporałam się z kopytami, całą grupą skierowaliśmy się do baru na odprawę techniczną, którą poprowadzić miał nie kto inny jak nasz ukochany przyjaciel - Bartek. Szczerze mówiąc, osobiście nie byłam w pełni przekonana do jego kompetencji, jednak, no cóż, nie mnie to oceniać.
- Mam nadzieję, że wszyscy się wyspali! Poważnie, sam wnosiłem te łóżka na piętra, jeśli nie są wygodne, szlag trafi mnie i moje plecy - zaczął, sprawiając, że pół sali ryknęło śmiechem. Druga połowa, w tym nasz stolik, albo była na to zbyt zaspana, albo po prostu miała gdzieś ten grzecznościowy gest. - W każdym razie, witam wszystkich serdecznie na pierwszym ogólnopolskim konkursie w dyscyplinie WKKW, organizowanym w naszej stadninie. Jak wiecie, otworzyliśmy niedawno i... Tak, może przejdę do rzeczy. Przed nami pierwszy dzień i skoki. Rozgrywane są cztery konkursy, L, P, N i N1. Mam nadzieję, że wszyscy dobrze przemyśleli swoje zgłoszenia i nie porywają się z motyką na słońce. Z własnego doświadczenia powiem, jeśli ktoś planuje start w N na koniu do L, lepiej odpuśćcie. Trasa parkuru znajduje się na tablicy przed każdym z padoków, na rozprężalnie drogi wskazywać będą stajenni i mam nadzieję, że obędzie się bez większych problemów. Zaczynamy od dziewiątej, więc macie... - w tym miejscu pojawiła się pauza, w której nasz śmieszek od siedmiu boleści spojrzał na wyimaginowany zegarek na swoim nadgarstku - Jakieś dwie godziny, by przygotować i siebie, i konie. Kto nie załapał się na śniadanie, zapraszam do stołu. Dziękuję za uwagę i życzę powodzenia.
Zbiorowe westchnienie rozniosło się po sali, a Bartek, jak gdyby niczego nie zauważył, skocznym krokiem skierował się do wyjścia.
- Nie trawię gościa - odezwał się Tymon, podpierając głowę na ręce. Włosy opadły mu na czoło, a on nawet nie kłopotał się, by je odgarnąć. Najwyraźniej po tym, jak odstawił mnie do pokoju, musiał wrócić na chwilę na salę.
- Nie ty jeden - dodała Aśka. - Jest taki... Dziwnie radosny i przez to taki... Słowo mi uciekło.
- Irytujący?
- O, dziękuję - pokiwała głową, po czym jak jeden mąż, i ona, i Tymon położyli głowy na stołach. Zapowiadał się długi, męczący dzień. (prawie tak męczący, jak dla mnie ten rozdział)

Tak, jak przewidziała szanowna pogodynka jednego z podstawowych programów telewizyjnych, około dziesiątej słońce wyszło zza chmur. Dokładnie w momencie, gdy ja, Tymon, Aśka i Jacek staliśmy przed rozprężalnią, czekając, aż ktoś raczy zwolnić nieco miejsca. Żadne z nas nie było bowiem w nastroju, żeby dzielić padok z dziesięcioma innymi parami, a jako że do naszych startów zostało jeszcze dobre czterdzieści minut, nikomu się specjalnie nie spieszyło. To znaczy, prawie.
Prawda była taka, że mieliśmy szczerą nadzieję, że uda nam się zacząć rozgrzewkę dość sprawnie, jednak non stop pojawiały się nowe osoby, które "potrzebowały miejsca znacznie pilniej niż my". Tak to jest, jak się nie trzyma kolejki.
Dlatego właśnie, koniec końców na rozprężenie i naskakanie koni dostaliśmy całe dwadzieścia minut. Uroczo.
- Numer sto sześćdziesiąt cztery, Weronika Zabrzydzka na koniu Melodia - rozległ się komunikat, a ja, no cóż, niemal nie zeszłam na zawał. Stępem skierowałam się do wyjścia z padoku, po drodze odbierając życzenia powodzenia i gdy wreszcie stanęłam przed furtką na odpowiedni parkur, poczułam, co znaczy prawdziwy stres.
Z sercem w gardle wyjechałam na środek placu, wykonałam ten nieszczęsny ukłon, po czym odetchnęłam ciężko i popędziłam Melodię do galopu.
Pierwsza przeszkoda poszła gładko. Może za sprawą tego, że była najprostsza na całym torze. Problemy, niestety, jak to problemy, zawsze pojawić się muszą. I właśnie z tego powodu odskok przy drugiej stacjonacie wyszedł z piątej nogi. Trzeci okser pokonałyśmy w pięknym stylu, podobnie zresztą, jak kolejne dwa płotki. Najgorsze było jednak przed nami. Na zakręcie przed murem dała się bowiem we znaki wczorajsza ulewa i nie pozwalając o sobie zapomnieć, pozostawiła po sobie urocze bagno, które skutecznie pokrzyżowało nam plany.
Cóż, przyznam szczerze, że znając moje szczęście, modliłam się w duchu, żeby skończyło się to na niegroźnej wywrotce. Jednak ku mojemu zdziwieniu, żadna z nas, ani ja, ani Melodia, nie wylądowała w piachu. Skończyło się jedynie na czterech punktach karnych. Należało jednak przyznać, że w mur wpadłyśmy w wyjątkowo efektowny sposób.

*****************************************************************************************************************************
Dzisiaj wyjątkowo krótko, bo mam jeszcze matmę do nauczenia, a jest 22:41. Jak bardzo jestem w dupie?
W każdym razie, to nadal niedziela! Piąty tydzień z rzędu z rozdziałem. Ha, udało mi się. Przepraszam za jego jakość, ale nie mam do tego głowy. W dodatku znowu cały tydzień przesiedziałam w domu z zapaleniem wszystkiego, co możliwe (jestem poważna, zatoki, gardło, krtań, tchawica, oskrzela i płuca), na koniach znów nie byłam, a za tydzień zawody. Wspaniale. Na pewno nam świetnie pójdzie. I mam nadzieję, że wyczuliście sarkazm.
Także, ten, idę kuć wzory. Do usłyszenia za tydzień! xx

PS Bardzo proszę - komentarz albo chociaż reakcja! Tak co bym tylko wiedziała, że tu jesteście, Miśki.

7 komentarzy:

  1. Mi, jak zwykle, się wszystko podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rozdział! Chce więcej hahah :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ❤ ale dawno nie pisałam komentarzy xd.
    Gabii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się za Tobą stęskniłam! Musisz się częściej odzywać :D

      Usuń
  4. Obiecanki-Cacanki! Gówno z regularnością! Nawet ja się poprawiłam, piszę często, nawet dostałaś pozdrowienia w najnowszym rozdziale! Ale nie pozytywne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miesiąc bez rozdziału, podobnie zresztą, jak na każdym innym opowiadaniu. Być może dlatego, że kończę gimnazjum i w niedawnym czasie poprawiałam oceny, teraz trenuję (tylko w tym tygodniu czekają mnie jeszcze trzy treningi i zawody w niedzielę), a dodatkowo przygotowujemy z klasą przedstawienie na zakończenie szkoły. Plus, mam też trochę życia ;) Wydawało mi się, że nie tak dawno mówiłam, że nie lubię wymówek w stylu "nie mam czasu/weny", więc skoro nie piszę, po takiej przemowie, może faktycznie dzieje się u mnie nieco więcej?
      Przykro mi, tym razem się staram i non stop pracuję nad rozdziałem, więc nie czuję się ani trochę winna czy też dotknięta.
      Pozdrawiam, pozytywnie :)

      Usuń
    2. Aj, muchy w nosie robią swoje, więc wyszło, co wyszło.
      Wiem, że teraz pomyślałaś, że rzucam się jak wsza, ale, no, pod wpływem chwili pisałam!
      Ja poprawiać nie muszę, może być, ale nie mogę doczekać się trzeciego lipca — Podkarpacka Wystawa Koni Zimnokrwistych <3
      Pozdrawiam z przeprosinami!

      Usuń