sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 19.

Wyszłam z wprawy! Przepraszam za to wszystko poniżej ;-;

- Więc... co tu robisz? - pierwsze pytanie padło ze strony chłopaka, ponieważ ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Nie wiedziałam, co myśleć, czy powinnam się cieszyć z jego widoku? Może raczej martwić się, dlaczego właściwie się tu znalazł? W końcu, z tego, co mi wiadomo, powinien był mieszkać gdzieś nad morzem, niedaleko Sylwii. Tymczasem dziwnym trafem znalazł się tutaj, na południu, wraz ze swoim koniem, ukrywając się w jakimś lesie, zamiast wrócić do nas. Szczerze? Poczułam się nieswojo z myślą, że coś odpędzało go od tego pomysłu.
- Przyjechaliśmy na weekend – jakimś cudem wydobyłam z siebie głos, wciąż lustrując bruneta zdezorientowanym spojrzeniem. Od stóp po głowę. Nie zmienił się. Nadal był tym samym Bartkiem, co zawsze. Może nieco mniej rozgadanym, bardziej zamkniętym w sobie? Sprawiał wrażenie, jakby był czymś kompletnie zmęczony. Jakby jakiś problem wyżerał go od środka i nie pozwalał spać, co dodatkowo podkreślały ciemne wory pod oczami. Każdy ruch przychodził mu z trudnością, zdając się przyprawiać o ból nie tyle fizyczny, co mentalny.
- My? Mam rozumieć, że jest tu też Tymon? – zapytał, marszcząc lekko nos. Zawsze to robił, gdy coś mu nie odpowiadało i mówiąc szczerze, zdążyłam zapomnieć, jak uroczy był ten niewielki gest. Bądź co bądź, mimo wszelkich sporów i nieporozumień między mną, nim a Tymonem, nigdy nie uważałam go za wroga. Prędzej zaliczyłabym go do grupy między przyjaciółmi a znajomymi.
- Ja, Tymon, Aśka, Jacek, Gośka i Antek – wyliczyłam kolejno, a przy ostatnim imieniu na mojej twarzy pojawił się grymas. Tak, wystarczyło zaledwie wspomnienie o natrętnym blondynie, a od razu traciłam całą swoją radość. Irytował mnie jak nikt inny.
- Jakiś nowy kumpel na moje miejsce? – prychnął, ruszając w stronę prowizorycznej stajni. Niemal natychmiast poszłam w jego ślady, nie mając zamiaru stać na środku podwórka jak jakiś skończony cioł.
- Tak właściwie to syn mojego chrzestnego – zaśmiałam się pod nosem, myśląc nad tym, jak dziwnie to brzmi. Pojawił się znikąd. Zarówno on, jak i jego ojciec, a nagle znaleźliśmy się razem w jednym budynku na wyjeździe, na którym wcale nie powinno go być.
Brunet pokiwał głową, choć wzrok utkwiony miał w jakimś punkcie przed sobą. Widać było, że myślami zawędrował w całkowicie inne miejsce, co tak na dobrą sprawę wcale mi nie przeszkadzało. Miałam nadzieję, że rozmowa dobiegnie końca jak najszybciej, bym mogła wrócić do osób, z którymi planowałam spędzić weekend i opowiedzieć im, a przynajmniej czwórce z nich, kogo spotkałam. Jedyny problem leżał w tym, że moja prywatność sprowadzona została do względnego minimum, a co za tym idzie, każdy mój krok nadzorowany był przez namolnego blondyna.

Stęp pośród wielu leśnych ścieżek był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Delikatną odskocznią od tego, co działo się wokół mnie. Każdy szmer przyprawiał mnie o lekkie ciarki, dreszcze przechodziły wzdłuż mojego kręgosłupa, a ja starałam się napawać chwilą ciszy i spokoju, zakłócaną jedynie przez śpiew ptaków wysoko w koronach. Odchyliłam się w tył, kładąc głowę na zadzie konia, co zaskutkowało wbiciem tylnego łęku w lędźwie. Wyjątkowo jednak nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Potężny kasztan, na którym jechałam był tak stateczny, tak ociężały, że nawet, gdyby czegoś się wystraszył, prędzej zatrzymałby się i zastrzygł uszami, niż ruszył dzikim galopem.
Każda minuta przynosiła ze sobą coraz więcej myśli oraz coraz bardziej przybliżała mnie do powrotu między znajomych. Nie poinformowałam nikogo gdzie i na ile jadę, więc narażałam zarówno znajomych na niepotrzebne nerwy, jak i siebie na plucie o tym, jaka to jestem nieodpowiedzialna. Co do tej kwestii, musiałam przyznać rację. W środku lasu leżeć na koniu z luźnymi wodzami, jadąc ścieżkami, których się w ogóle nie zna... Zbyt racjonalnie to nie wyglądało.
Podniosłam się z powrotem do pozycji siedzącej i zebrałam wodze, by po chwili wykręcić woltę i ruszyć w kierunku, z którego przyjechałam. Nie mając szczególnej ochoty na godzinną jazdę powrotną, dołożyłam łydki, zmuszając Rumcajsa do powolnego galopu. Nawet półsiad zdawał się nic nie dawać, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że chciało mi się z tego powodu śmiać. Chyba jeszcze nigdy nie jeździłam na tak leniwym koniu.
Zanim kasztan zdążył się na dobre "rozpędzić", w niewielkiej odległości od nas, jadąc z naprzeciwka pojawił się drugi koń, zmuszając mnie tym samym do zwolnienia. Przysiadłam w siodle i to wystarczyło, aby wałach ochoczo przeszedł do stępa.
- Już uciekasz do lasu? Nie pamiętam, kiedy ostatnio dałaś się wywlec z domu przed dziesiątą - zaśmiał się Tymon, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, unosząc pytająco brwi, aby pokazać, że nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym mówił. Nieważne, że tak naprawdę sama nie byłam w stanie wskazać daty, gdy sama z siebie wsiadłam na konia przed południem.
- Postanowiłam uciec przed niezapowiedzianym gościem. Chyba ostatnio przyjmuję ich nieco za dużo - mruknęłam, starając się, by kąciki moich ust nie zjechały w dół. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że uśmiech sam spełzał z mojej twarzy, czy tego chciałam, czy nie.
- Nie sądzisz, że coś trzeba by z tym zrobić? - zapytał, brzmiąc tak poważnie, że nie byłam w stanie określić, czy nie żartuje. Przekrzywiłam lekko głowę, zmarszczyłam brwi i wlepiłam w niego zainteresowany wzrok. - Osobiście wyrwałbym się gdzieś we dwójkę, nie ostrzegając nikogo z obecnych. Z drugiej strony, mam dość wyjazdów, ale jeśli wyrażasz aprobatę...
- Nie - przerwałam od razu, wyczuwając zmianę jego nastroju. Wyrafinowane słownictwo w jego przypadku nigdy nie szło w parze z entuzjazmem czy też powagą. - Żadnych wyjazdów co najmniej do wakacji. Mam serdecznie dość wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z podróżą - żachnęłam się, wywołując uśmiech na twarzy chłopaka.
- W pełni się z tobą zgadzam. Gdybyś jednak miała ochotę na jakąś wycieczkę, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Pewnie, teren, kiedy wrócimy do domu jest bardzo mile widziany. Ot moja propozycja wycieczki - prychnęłam, ponownie zbierając wodze Rumcajsa. - Mam nadzieję, że nie nastawiłeś się na wyścigi, mój koń jest potomkiem żółwi i ślimaków - mruknęłam, nadając swojemu głosowi nuty niezadowolenia, choć tak naprawdę zdążyłam polubić tego olbrzymiego lenia.
Zdecydowanym ruchem docisnęłam łydki do boków kasztana, niemal natychmiast otrzymując niechętną reakcję i szybszy krok. Zaraz po mnie Tymon również przeszedł do galopu, cały czas starając się wstrzymywać swojego wierzchowca, abym nie została za bardzo w tyle. Jednak wbrew moim obawom, w Rumcajsie obudziła się chęć walki i kompletnie mnie tym zaskakując, ruszył do przodu, doganiając siwego i zarzucając przy tym radośnie łbem. Posłałam szatynowi rozbawione spojrzenie, gdy ten poluzował wodze, sprawiając tym samym, że Hektor wystrzelił do przodu jak z procy, a kasztan nie zamierzał pozostać w tyle.
Drzewa przesuwały się szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać, a piach usuwał się spod kopyt, tworząc gdzieś w tyle wielką chmurę kurzu. Zieleń wokół rozmywała się, tworząc niewyraźną plamę i sprawiając, że jedynym, na czym mogłam się skupić była kręta ścieżka.
- Tak właściwie, czemu nie mówiłaś, że Bartek tu jest? - zapytał nagle Tymon, ściągając wodze do siebie. Ja z kolei nie musiałam wykonywać żadnych ruchów; Rumcajs zwolnił wtedy, gdy zrobił to jego towarzysz.
- Jak już mówiłam, chciałam uciec przed nieplanowanym gościem - mruknęłam, siadając głębiej w siodle i automatycznie przechodząc do stępa. Poklepałam konia po spoconej szyi i znów skierowałam spojrzenie na szatyna.
- Mam dziwne wrażenie, że ten weekend będzie się ciągnąć w nieskończoność.

****************************************************************************************************************************
O Boże, przepraszam, przepraszam, przepraszam! Naprawdę strasznie przepraszam, że tak to wszystko wyszło i że nie było rozdziału od trzech tygodni, a teraz przychodzę z takim, no, czymś. Jest mi niesamowicie głupio, znowu, się tłumaczyć z tego samego, bo, ugh, kiedy napisałam notkę o chorobie, to, jak się okazało, dopiero się zaczynała. Wtedy jeszcze nawet nie miałam antybiotyku, a jak już go dostałam, to wyszła z tego taka afera, że muszę wziąć dwie dawki (aktualnie jestem w połowie drugiej) i w ogóle nie wiadomo, czy to zadziała, bo ten sam lek od czternastu lat i organizm się powoli uodparnia, ale nie było czasu szukać na rynku czegoś innego i jeszcze nic na mnie nie działa i, no, wyleczyłam się pyralginą. I sokiem pomarańczowym :D
Dziękuję Wam bardzo, bardzo za wszystkie komentarze, jak widzicie, już mi lepiej, chociaż powrót do formy, jeśli o pisanie chodzi, może mi chwilę zająć. Chyba mój "urlop" trwał nieco za długo, nawet jak na mój gust. Od dawna co prawda planowałam przerwę, ale jak już w końcu wzięłam, co chciałam, to żałuję XD To się nazywa sentyment do sprawy. Uzależniłam się od własnego bloga :')
Druga sprawa, wesołego jajka!, czy coś w ten deseń. Czy tylko ja nie jem jajek? I czy tylko ja nie lubię Wielkanocy? Serio, nie przepadam za tym świętem. Szczególnie, że nie mogę brać udziału w lanym poniedziałku :(
I, o mój Boże, czy tylko ja nie mogę się doczekać 10 kwietnia i premiery "Szybcy i Wściekli 7"? Idę do kina i to będzie coś jak... Nie, nie umiem opisać, poryczę się tyle razy, że ja pierdolę.
No i w tym momencie kończę, bo dopisek wyszedł mi dwa razy dłuższy, niż powinien. Tak to jest nie pisać przez jakiś czas... A teraz już naprawdę koniec. Dodam jeszcze tylko, że rozdziały znów pojawiać się będą regularnie zarówno tu, jak i na wattpadzie, o którym całkiem zapomniałam Was poinformować. Link niżej, na razie! :*

3 komentarze:

  1. Rozdział jest fajny. Ten wyjazd do lasu w szczególności. Też chcę takiego kasztana. Takie to są kochane. I nie , nie tylko ty nie lubisz wielkanocy. Ja nie lubię wszystkich świąt. Dobrze, że już ze zdrowiem w pożądku. Pozdrawiam i wesołych

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest świetny :-*Jajka ugh chyba że w postaci jajecznicy xD Fajno że jesteś już zdrowa (♡˙︶˙♡)Nie mam pomysłu co dalej pisać więc powiem tylko tyle że czekam na nexta B-) i będę kończyć. Bay,bay Gabii

    OdpowiedzUsuń
  3. Rumcajs <3 Kochałam tą bajkę, serio. Sory, ale to nie będzie kreatywny komentarz, wyszłam z wprawy, haha XD Tak samo jak Ty. Przypadek? Nie sondze ;_; To przykre, że byli znajomymi a taka niezręczna cisza, lel. Kocham leniwe konie, Boźe XDD Bryza jest w chuj leniwa, podobnie jak Orino, ale to przecież mój wspaniały muł, super, co nie? Kocham go kuźwa całym życiem. Rozdział mi się podobał i, o matko, znów będą rozdziały na HMOL <3333333333 Szczęście życia, serio. Kocham Cię, już nie mam weny, sorełki. Kccc :**

    OdpowiedzUsuń