wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 27.

Galopowałam spokojnie po parkurze, przygotowując się psychicznie do skoków. Dwunastoprzeszkodowy tor rozpościerał się przede mną, a moim zadaniem było pokonanie go w jak najkrótszym czasie, bez punktów karnych. Musiałam zrobić to bezbłędnie. Dla siebie. Dla drużyny. Manhattan na treningach spisywał się świetnie, jednak to była jego pierwsza, najważniejsza próba. Sędzia dał znak do startu, więc ukłoniłam się, po czym nakierowałam wałacha na pierwszą stacjonatę. Klasa L nie mogła stanowić dla nas najmniejszego problemu, w końcu nie raz skakaliśmy już przeszkody ponad metr dwadzieścia, więc granica między dziewięćdziesięcioma centymetrami, a metrem była nienaruszalna. Pierwsze trzy przeszkody pokonaliśmy bezbłędnie. Zostały trzy oksery, krzyżak, rów z wodą i końcowa stacjonata. Jechałam pewnie, dokładałam łydki z lekkim klepnięciem palcata przed niemal każdą przeszkodą, aby koń szedł jak najpewniej. Szereg był idealnie wymierzony, więc przelecieliśmy nad nim bez jakichkolwiek problemów. Powoli zbliżaliśmy się do rowu. Manhattan zbyt mocno się rozpędził, więc dociążeniem starałam się zredukować prędkość. Szybko doszłam do wniosku, że nie damy rady. Dwie foule przed przeszkodą wałach potknął się, ale pomimo mojej próby zatrzymania go, on się wybił. Jako, że nie zrobiłam półsiadu wybiło mnie w fazie odskoku, a koń stracił równowagę. Na trybunach słyszałam wyraźne westchnienia strachu. W końcu pod Manhattanem ucięły się nogi, a ja wyleciałam z siodła, wpadając wprost na ostatnią przeszkodę.

Obudziła mnie Melodia, która leżąc na brzuchu, skubała moje włosy. Po tym śnie, na sam widok konia obok poderwałam się na równe nogi, jednak niemal od razu opadłam z powrotem na słomę, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że głowa nagle zaczęła dosłownie pękać. Zamknęłam oczy i położyłam się na plecach, chowając twarz w dłoniach. Dopiero, gdy zawroty przeszły, zdałam sobie sprawę z faktu, że nie opieram się o konia. Ja po prostu leżałam, a klacz, trącała mnie łbem. Tylko chwilę... Przecież nie miała możliwości tego robić, skoro znajdowała się na ziemi. Szybko uniosłam się do pozycji siedzącej i ku swojemu zdziwieniu, a miałam nadzieję, że to nie omamy, Melodia stała. Przekrzywiłam głowę i zamrugałam kilkukrotnie, nie wiedząc, czy rzeczywiście wstała o własnych siłach.

Po kilku minutach opierania się o ścianę i zwyczajnego patrzenia z niedowierzaniem, jak to Melodia pięknie je, w końcu usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Nawet nie pokwapiłam się, żeby się podnieść. Chwilę później w drzwiach boksu stanął Tymon, spoglądając to na mnie, to na klacz.
- Co ty zrobiłaś? - zapytał, po czym wszedł do środka i przejechał ręką po nogach.
- Zasnęłam, wstałam, wrzasnęłam, wstała - wymieniłam, a chłopak podał mi rękę. Chwyciłam ją, a on podciągnął mnie do góry.
- Dobrze się czujesz?
- Wyjątkowo tak, tylko, chwila - powiedziałam i odwiązałam bandaż z czaszki. Otrzepałam włosy i odetchnęłam z ulgą, kiedy Tymon spojrzał na mnie z powątpiewaniem. - Spokojnie, to mi przeszkadzało - stwierdziłam, na co on przewrócił oczami. Poklepałam kobyłę, po czym wraz z chłopakiem wróciłam do domu, gdzie Sylwia właśnie przygotowywała się do wyjścia. Minęłam ją z uśmiechem, wchodząc po schodach na górę. Zawróciłam jednak w połowie drogi, niektórym trzeba było powiedzieć, że jednak zamierzam brać udział w obozie...

- I jak było? - zapytałam, stojąc na werandzie i widząc, jak Sylwia zmierza w moim kierunku.
- A jak mogło być? - zdziwiła się, odwracając ode mnie wzrok.
- Po twojej minie, domyślam się, że dobrze - wyszczerzyłam zęby. Zastanowiła się przed podaniem konkretnej odpowiedzi.
- Było... Przyjemnie.
- Umówicie się jeszcze? - No cóż, najwyraźniej z wiekiem staję się coraz bardziej wścibska.
- Nie wiem - odparła wymijająco, ale znając Bartka, na tym się nie skończy.
- Wydawało mi się, że dobrze się dogadujecie - stwierdziłam, na co ona spojrzała na mnie niepewnie.
- Bo tak jest. Ale nie wiem czy będzie chciał - powiedziała i nie czekając na to, co powiem minęła mnie i weszła do środka. Spojrzałam na bruneta, wysiadającego z auta. Odwrócił się w moją stronę i kiwnął ręką. Uśmiechnęłam się lekko i zawróciłam na pięcie.

*****************************************************************************************************
Jestem beznadziejna, wiem, przepraszam Was bardzo serdecznie. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że kurde nie było mnie cały zeszły tydzień w domu :) Mieszkałam u koleżanki, bo mama była na jakichś szkoleniach. Ogólnie mówiąc, weny brak, chęci też, a siły to już w ogóle. Jedyne, co mnie pociesza, a może martwi, to fakt, że dobiliście do 34,000 bez mojej wiedzy D: A ja Wam jeszcze nie podziękowałam za 33 :c Jestem suką :< Do tego cała dwójka nowych obserwatorów... Niepoliczalni Wy :c Nic mi się nie chce i zaraz mam angielski na drugim końcu miasta, sooo, kocham Was i do następnego :**

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Weź przestań rozdział jest super :) I kurde nie mów, że jest inaczej, bo Ci nie uwierzę :D Wcale nie jesteś beznadziejna i każdy Ci to przyzna :) A poza tym nie wiem dokładnie o której to było ale pisałaś, że masz kilka linijek a po kilku minutach mi piszesz, że skończyłaś cały rozdział :D Ty to po prostu MISTRZU jesteś :) No to chyba tyle ja pozdrawiam i kończę bo autobus już się zatrzymuje na moim przystanku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra napisałaś ten rozdział w chyba jakieś pół godziny :)

      Usuń
  3. Jak zwykle fantastyczny rozdział :D Świetnie piszesz, więc nominuję cię do nagrody Libster Award (szczegóły znajdziesz na moim blogu w zakładce "nominacje"). Czekam na następną notkę i pozdrawiam :)

    http://ordinary-stable.blogspot.com/p/nominacje_5022.html

    OdpowiedzUsuń