Podniosłam się na równe nogi i otarłam czoło wierzchem dłoni, z dumą zerkając na swoje dzieło. Korzystając z niespotykanie pięknej, marcowej pogody, postanowiliśmy wypuścić konie na padoki i odświeżyć boksy, przez co od trzech godzin siedziałam w stajni z pędzlem w dłoni, smarując bejcą każdy drewniany element. Musiałam przyznać, że po raz pierwszy sprawiało mi to taką przyjemność. Prawdopodobnie miał z tym coś wspólnego fakt, że malowanie we własnej stajni okazało się o wiele przyjemniejsze niż gdziekolwiek indziej.
Delikatne promienie słońca wpadały do środka przez otwarte drzwi, z radia sączyły się tak pozytywne piosenki, że miejscami zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze mnie od nich nie zemdliło, a ja sama miałam w sobie tyle energii, że najchętniej z miejsca pomalowałabym cały budynek, który, jakby na to nie spojrzeć, wcale renowacji nie potrzebował. W końcu, remont ogólny przeszedł nieco ponad pół roku temu, gdy trafił w nasze ręce od poprzednich właścicieli. Na szczęście, w rolę mojego głosu rozsądku wcielił się Tymon, kucający przy ostatnim stanowisku. Gwiżdżąc, nakładał ostatnie warstwy preparatu, przy czym w ogóle nie zwracał uwagi na to, co właściwie działo się wokół niego. Wydęłam usta, raz za razem przenosząc spojrzenie z chłopaka na podwórze i z powrotem.
- Tymon - zaczęłam, podchodząc do niego od tyłu i nachylając się, by móc objąć go za szyję. Podniósł lekko głowę i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, którego wręcz nie mogłam nie odwzajemnić. - Nie miałbyś może ochoty na teren? Jest taka ładna pogoda, nie każmy im się męczyć na ujeżdżalniach.
- Kochanie - westchnął, odwracając się przodem w moją stronę i podnosząc się z miejsca. Stanął przede mną, sprawiając, że automatycznie musiałam unieść głowę. - Wiem doskonale, co chcesz zasugerować i osobiście mam kilka "ale" co do wyjazdu na Tabunie, bo znając życie, to właśnie na nim chcesz jechać, mam rację? - zapytał, unosząc lekko brwi. Kilkukrotnie otworzyłam usta, próbując wydobyć z siebie jakikolwiek protest, jednak, cóż, niestety, miał rację. Znowu. Ostatnimi czasy cały czas miał tą cholerną rację i, jakby tego było mało, non stop mi to wytykał.
- No ale co poradzę, że Melodia nie sprawdza się w trasie tak dobrze jak on? To samo tyczy się Flocka. Gdybyśmy byli u wujka, mogłabym wziąć Malagę albo Armagedona, ale w tej sytuacji... Nie mam wyjścia, muszę jechać na Tabunie - wzruszyłam ramionami, jednak sądząc po minie chłopaka, wcale go to nie przekonało. - Och, no proszę cię, Tymon! Nie rób problemów tam, gdzie ich nie ma!
- Czy w tym roku nie mieliśmy się skupić na interesach, treningach i tak dalej?
- Jeden dzień przerwy przecież nikogo nie zbawi - stwierdziłam, zaplatając ręce na piersi. Niestety, gówno to dało. Podobnie jak poprzednie próby w ciągu kilku minionych dni. - Dobra, zapomnij - burknęłam, wyplątując się z jego uścisku i ze znacznie mniejszym entuzjazmem niż parę minut wcześniej, zgarnęłam z podłogi pędzel i zaczęłam nakładać kolejną warstwę bejcy.
Wiedziałam, skąd wynikały jego pobudki pod tytułem "wolałbym nie jechać w teren", bo w końcu, jakby na to nie spojrzeć, mało który wyjazd nie kończył się wypadkiem albo dla mnie, albo dla niego. Coś w stylu złośliwości rzeczy martwych. A właściwie, to zwyczajne zrządzenia losu.
Wracając, mimo że miałam świadomość, jakiej reakcji mogłam się spodziewać po Tymonie, nadal próbowałam. Nie dlatego, że chciałam zrobić mu na złość, a dlatego, że zwyczajnie nudziły mnie ciągłe treningi. Nie działo się na nich zupełnie nic, nie licząc pojedynczych baranków. Szczerze mówiąc, powoli traciłam cały swój zapał i właśnie dlatego potrzebowałam jakiejkolwiek odmiany. Niestety, nie zapowiadało się na to, bym mogła się nią nacieszyć w najbliższym czasie.
- Idę je sprowadzić z pastwisk, bierz rzędy - usłyszałam za sobą głos Tymona, na dźwięk którego od razu wyprostowałam plecy i odwróciłam głowę w jego kierunku. On jedynie posłał mi nikły uśmiech, po czym bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Na jego nieszczęście, w jednej chwili stałam się dziwnie podekscytowana i nim zdążył jakkolwiek zareagować, z piskiem wskoczyłam mu na barana. Zachwiał się lekko, zupełnie nieprzygotowany na taką reakcję, jednak, dzięki Bogu, jakimś cudem udało mu się ustać na nogach.
- Dziękuję! Mówię ci, to będzie najlepszy teren w twoim życiu! - stwierdziłam, cmoknęłam szybko jego policzek, po czym zeskoczyłam z powrotem na ziemię, by w podskokach udać się do siodlarni.
Gdy oboje byliśmy już gotowi do wyjazdu, a w stajni pojawiła się Aśka, wreszcie mogliśmy wyruszać. Szczerze mówiąc, cieszyłam się jak dziecko przed świętami, a mój dobry humor zdecydowanie udzielał się Tabunowi, który szedł znacznie chętniej niż zwykle i, o dziwo, nie oglądał się na boki, jak to miał w zwyczaju. Poluzowałam wodze, pozwalając mu wyciągnąć szyję i wydłużyć chód dokładnie w tak, jak mu pasowało. Nie ograniczałam go z żadnej strony, wyciągnęłam nawet stopy ze strzemion, jednak musiałam szybko się zreflektować, gdy za plecami usłyszałam niezadowolone chrząknięcie Tymona.
Co do szatyna, on jechał na, a jakżeby inaczej, Albatrosie i mógł mówić, co tylko chciał, ja i tak widziałam, że mimo wszystko, i jemu brakowało terenów. Treningi mają to do siebie, że są naprawdę fajne, ale do czasu. Później zwyczajnie się nudzą, a jazdy z niewątpliwej przyjemności w jednej chwili stają się niezbyt pożądanym obowiązkiem. I nieważne, ile spraw przeważałoby za jazdą na padoku, oderwanie w formie wyjazdu poza ośrodek było dokładnie tym, czego potrzebowaliśmy. Szczególnie późnym marcem, gdy pogoda dopisywała pierwszy raz od dobrych kilku tygodni, jazda na ujeżdżalni byłaby grzechem. Nie sposób bowiem przepuścić okazji, by zobaczyć budzącą się do życia przyrodę; leniwie zieleniejące się drzewa, powoli kwitnące polne kwiaty, ptaki zaczynające śpiewać. To wszystko tworzyło niezastąpioną atmosferę i doskonale wiedziałam, że gdybyśmy jej nie wykorzystali, plułabym sobie w brodę przez następny rok.
- Jeśli zostawię cię w tyle, bardzo mi przykro - zaśmiałam się, czując, jak gniadosz raz za razem stawiał kilka nerwowych kroków kłusem.
- Nie daj mu poczuć wiosny; nie zamierzam szukać cię po rowach - westchnął chłopak, kręcąc głową. Spojrzałam na niego z dezaprobatą, na co on jedynie zaczerpnął głębszy oddech, starając się powstrzymać od kolejnych komentarzy.
Postanawiając nie reagować na jego komentarze, ścisnęłam boki ogiera łydkami, od razu przechodząc do kłusa. Na moich ustach automatycznie rozciągnął się uśmiech, jeszcze szerszy niż do tej pory. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że w tym roku to ja poczułam wiosnę bardziej niż konie.
Skróciłam nieco wodze, chcąc mieć lepszą kontrolę nad sytuacją, szczególnie wtedy, gdy wjechaliśmy pomiędzy drzewa. Słońce przedzierało się delikatnie przez wciąż nagie korony drzew, rzucając cienie na leśne ścieżki, które przecinaliśmy jedna za drugą. Raz za razem rozglądałam się na boki, starając się jakimś cudem nie zgubić w otoczeniu, którego wciąż nie poznałam tak dobrze, jakbym chciała. Mimo wszystko, nie zamierzałam zwalniać. Nie po to namawiałam Tymona na teren, żeby snuć się stępem, prawda?
Widząc przed sobą jedną z kilku dłuższych prostych, zatrzymałam Tabuna, by zaczekać kilka chwil, aż szatyn wreszcie nas dogoni. Albatros niewątpliwie był dobry w wielu aspektach, jednak na pewno tracił na dłuższych dystansach. W sumie, na krótszych również.
- Wiedziałeś, że mamy tutaj taką ładną, długą i prostą ścieżkę? - Wyszczerzyłam się, widząc, jak na moje słowa od razu kręci głową. - Raz ci nie zaszkodzi, mnie tym bardziej. Uważaj na gałęzie! - wrzasnęłam i zaraz potem pogoniłam gniadosza do galopu.
*****************************************************************************************************************************
Mówiłam, że będzie do końca tygodnia! I w sumie, to sama sobie nie wierzyłam, ale hej! Dałam radę! Rezygnując przy okazji z matematyki i referatu na religię, ale no proszę, trzeba ustawić sobie odpowiednie priorytety, prawda?
W każdym razie, witam Was bardzo serdecznie po prawie półrocznej przerwie. Szczerze mówiąc, mam ochotę sobie samej strzelić w twarz za to, jak bardzo niesłowna i nieobowiązkowa jestem. Aż mi wstyd, naprawdę. Fakt faktem, że mój czas jest ograniczony do zasadniczego minimum, bo jestem zajęta pięć dni w tygodniu + weekendy, ale to żadna wymówka. Skoro kiedyś dawałam radę...
No i przepraszam Was bardzo za to powyżej, ale naprawdę, wyszłam z wprawy! XD Trzeba na nowo wyrobić sobie styl, pomyśleć chwilę nad tym co dalej, no wiecie sami.
A tymczasem nie będę Was już zanudzać, kto jest ciekaw, co się u mnie dzieje, tego zapraszam na mojego drugiego bloga :) Piszcie koniecznie, Misie, co tam u Was, dawajcie znać, że nadal tu jesteście! Kocham Was i dziękuję Wam za wszystko! xx
Delikatne promienie słońca wpadały do środka przez otwarte drzwi, z radia sączyły się tak pozytywne piosenki, że miejscami zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze mnie od nich nie zemdliło, a ja sama miałam w sobie tyle energii, że najchętniej z miejsca pomalowałabym cały budynek, który, jakby na to nie spojrzeć, wcale renowacji nie potrzebował. W końcu, remont ogólny przeszedł nieco ponad pół roku temu, gdy trafił w nasze ręce od poprzednich właścicieli. Na szczęście, w rolę mojego głosu rozsądku wcielił się Tymon, kucający przy ostatnim stanowisku. Gwiżdżąc, nakładał ostatnie warstwy preparatu, przy czym w ogóle nie zwracał uwagi na to, co właściwie działo się wokół niego. Wydęłam usta, raz za razem przenosząc spojrzenie z chłopaka na podwórze i z powrotem.
- Tymon - zaczęłam, podchodząc do niego od tyłu i nachylając się, by móc objąć go za szyję. Podniósł lekko głowę i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, którego wręcz nie mogłam nie odwzajemnić. - Nie miałbyś może ochoty na teren? Jest taka ładna pogoda, nie każmy im się męczyć na ujeżdżalniach.
- Kochanie - westchnął, odwracając się przodem w moją stronę i podnosząc się z miejsca. Stanął przede mną, sprawiając, że automatycznie musiałam unieść głowę. - Wiem doskonale, co chcesz zasugerować i osobiście mam kilka "ale" co do wyjazdu na Tabunie, bo znając życie, to właśnie na nim chcesz jechać, mam rację? - zapytał, unosząc lekko brwi. Kilkukrotnie otworzyłam usta, próbując wydobyć z siebie jakikolwiek protest, jednak, cóż, niestety, miał rację. Znowu. Ostatnimi czasy cały czas miał tą cholerną rację i, jakby tego było mało, non stop mi to wytykał.
- No ale co poradzę, że Melodia nie sprawdza się w trasie tak dobrze jak on? To samo tyczy się Flocka. Gdybyśmy byli u wujka, mogłabym wziąć Malagę albo Armagedona, ale w tej sytuacji... Nie mam wyjścia, muszę jechać na Tabunie - wzruszyłam ramionami, jednak sądząc po minie chłopaka, wcale go to nie przekonało. - Och, no proszę cię, Tymon! Nie rób problemów tam, gdzie ich nie ma!
- Czy w tym roku nie mieliśmy się skupić na interesach, treningach i tak dalej?
- Jeden dzień przerwy przecież nikogo nie zbawi - stwierdziłam, zaplatając ręce na piersi. Niestety, gówno to dało. Podobnie jak poprzednie próby w ciągu kilku minionych dni. - Dobra, zapomnij - burknęłam, wyplątując się z jego uścisku i ze znacznie mniejszym entuzjazmem niż parę minut wcześniej, zgarnęłam z podłogi pędzel i zaczęłam nakładać kolejną warstwę bejcy.
Wiedziałam, skąd wynikały jego pobudki pod tytułem "wolałbym nie jechać w teren", bo w końcu, jakby na to nie spojrzeć, mało który wyjazd nie kończył się wypadkiem albo dla mnie, albo dla niego. Coś w stylu złośliwości rzeczy martwych. A właściwie, to zwyczajne zrządzenia losu.
Wracając, mimo że miałam świadomość, jakiej reakcji mogłam się spodziewać po Tymonie, nadal próbowałam. Nie dlatego, że chciałam zrobić mu na złość, a dlatego, że zwyczajnie nudziły mnie ciągłe treningi. Nie działo się na nich zupełnie nic, nie licząc pojedynczych baranków. Szczerze mówiąc, powoli traciłam cały swój zapał i właśnie dlatego potrzebowałam jakiejkolwiek odmiany. Niestety, nie zapowiadało się na to, bym mogła się nią nacieszyć w najbliższym czasie.
- Idę je sprowadzić z pastwisk, bierz rzędy - usłyszałam za sobą głos Tymona, na dźwięk którego od razu wyprostowałam plecy i odwróciłam głowę w jego kierunku. On jedynie posłał mi nikły uśmiech, po czym bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Na jego nieszczęście, w jednej chwili stałam się dziwnie podekscytowana i nim zdążył jakkolwiek zareagować, z piskiem wskoczyłam mu na barana. Zachwiał się lekko, zupełnie nieprzygotowany na taką reakcję, jednak, dzięki Bogu, jakimś cudem udało mu się ustać na nogach.
- Dziękuję! Mówię ci, to będzie najlepszy teren w twoim życiu! - stwierdziłam, cmoknęłam szybko jego policzek, po czym zeskoczyłam z powrotem na ziemię, by w podskokach udać się do siodlarni.
Gdy oboje byliśmy już gotowi do wyjazdu, a w stajni pojawiła się Aśka, wreszcie mogliśmy wyruszać. Szczerze mówiąc, cieszyłam się jak dziecko przed świętami, a mój dobry humor zdecydowanie udzielał się Tabunowi, który szedł znacznie chętniej niż zwykle i, o dziwo, nie oglądał się na boki, jak to miał w zwyczaju. Poluzowałam wodze, pozwalając mu wyciągnąć szyję i wydłużyć chód dokładnie w tak, jak mu pasowało. Nie ograniczałam go z żadnej strony, wyciągnęłam nawet stopy ze strzemion, jednak musiałam szybko się zreflektować, gdy za plecami usłyszałam niezadowolone chrząknięcie Tymona.
Co do szatyna, on jechał na, a jakżeby inaczej, Albatrosie i mógł mówić, co tylko chciał, ja i tak widziałam, że mimo wszystko, i jemu brakowało terenów. Treningi mają to do siebie, że są naprawdę fajne, ale do czasu. Później zwyczajnie się nudzą, a jazdy z niewątpliwej przyjemności w jednej chwili stają się niezbyt pożądanym obowiązkiem. I nieważne, ile spraw przeważałoby za jazdą na padoku, oderwanie w formie wyjazdu poza ośrodek było dokładnie tym, czego potrzebowaliśmy. Szczególnie późnym marcem, gdy pogoda dopisywała pierwszy raz od dobrych kilku tygodni, jazda na ujeżdżalni byłaby grzechem. Nie sposób bowiem przepuścić okazji, by zobaczyć budzącą się do życia przyrodę; leniwie zieleniejące się drzewa, powoli kwitnące polne kwiaty, ptaki zaczynające śpiewać. To wszystko tworzyło niezastąpioną atmosferę i doskonale wiedziałam, że gdybyśmy jej nie wykorzystali, plułabym sobie w brodę przez następny rok.
- Jeśli zostawię cię w tyle, bardzo mi przykro - zaśmiałam się, czując, jak gniadosz raz za razem stawiał kilka nerwowych kroków kłusem.
- Nie daj mu poczuć wiosny; nie zamierzam szukać cię po rowach - westchnął chłopak, kręcąc głową. Spojrzałam na niego z dezaprobatą, na co on jedynie zaczerpnął głębszy oddech, starając się powstrzymać od kolejnych komentarzy.
Postanawiając nie reagować na jego komentarze, ścisnęłam boki ogiera łydkami, od razu przechodząc do kłusa. Na moich ustach automatycznie rozciągnął się uśmiech, jeszcze szerszy niż do tej pory. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że w tym roku to ja poczułam wiosnę bardziej niż konie.
Skróciłam nieco wodze, chcąc mieć lepszą kontrolę nad sytuacją, szczególnie wtedy, gdy wjechaliśmy pomiędzy drzewa. Słońce przedzierało się delikatnie przez wciąż nagie korony drzew, rzucając cienie na leśne ścieżki, które przecinaliśmy jedna za drugą. Raz za razem rozglądałam się na boki, starając się jakimś cudem nie zgubić w otoczeniu, którego wciąż nie poznałam tak dobrze, jakbym chciała. Mimo wszystko, nie zamierzałam zwalniać. Nie po to namawiałam Tymona na teren, żeby snuć się stępem, prawda?
Widząc przed sobą jedną z kilku dłuższych prostych, zatrzymałam Tabuna, by zaczekać kilka chwil, aż szatyn wreszcie nas dogoni. Albatros niewątpliwie był dobry w wielu aspektach, jednak na pewno tracił na dłuższych dystansach. W sumie, na krótszych również.
- Wiedziałeś, że mamy tutaj taką ładną, długą i prostą ścieżkę? - Wyszczerzyłam się, widząc, jak na moje słowa od razu kręci głową. - Raz ci nie zaszkodzi, mnie tym bardziej. Uważaj na gałęzie! - wrzasnęłam i zaraz potem pogoniłam gniadosza do galopu.
*****************************************************************************************************************************
Mówiłam, że będzie do końca tygodnia! I w sumie, to sama sobie nie wierzyłam, ale hej! Dałam radę! Rezygnując przy okazji z matematyki i referatu na religię, ale no proszę, trzeba ustawić sobie odpowiednie priorytety, prawda?
W każdym razie, witam Was bardzo serdecznie po prawie półrocznej przerwie. Szczerze mówiąc, mam ochotę sobie samej strzelić w twarz za to, jak bardzo niesłowna i nieobowiązkowa jestem. Aż mi wstyd, naprawdę. Fakt faktem, że mój czas jest ograniczony do zasadniczego minimum, bo jestem zajęta pięć dni w tygodniu + weekendy, ale to żadna wymówka. Skoro kiedyś dawałam radę...
No i przepraszam Was bardzo za to powyżej, ale naprawdę, wyszłam z wprawy! XD Trzeba na nowo wyrobić sobie styl, pomyśleć chwilę nad tym co dalej, no wiecie sami.
A tymczasem nie będę Was już zanudzać, kto jest ciekaw, co się u mnie dzieje, tego zapraszam na mojego drugiego bloga :) Piszcie koniecznie, Misie, co tam u Was, dawajcie znać, że nadal tu jesteście! Kocham Was i dziękuję Wam za wszystko! xx
Super
OdpowiedzUsuńWitaminko, o matko, kocham ten rozdział! I Ciebie w sumie tez, albo nie w sumie, po prostu Cię kocham! I mimo, że trochę Ci nie pyklo z tym 'dzisiaj widzę rozdział' to i tak dumą mnie rozpiera❤ OH, you made my day!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, wracasz do formy, której nigdy nie straciłaś XD
OdpowiedzUsuńKiedy next???
OdpowiedzUsuńDziewczyno, minęło pół roku, a ja z miesiąca na miesiąc traciłam nadzieję na reaktywację tegoż bloga. Mijała sekunda za sekundą. Minuta za minutą. Godzina za godziną. Dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Byłaś mi wzorem wytrwałości i umiejętności, kiedy zaczynałam pisać. A ty? Wzięłaś swoją dumę i uciekłaś w sine, pieprzowe pole. Teraz to ja mam cię poganiać i trzymać bat? Ty ropucho szara, baranie z komodo! Masz wziąć i zgarnąć oślizgły mózg do głowy, ewentualnie odkurzyć płytkę twórczą! Tyle napisałaś, a teraz, ot tak, chcesz to wszystko porzucić?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
arena-caballo.blogspot.com
Ach, odzywa się moja gadzia natura. I, kurde, tak! Teraz to ja potrzebuję motywacji, najlepiej cały jej wór. HMOL to moje dziecko, ale, jak widać, okazuję się dość wyrodną matką.
UsuńA tak poważnie, mam egzaminy gimnazjalne za dwa dni, treningi co tydzień i zawody raz na jakiś czas, także cały mój tydzień jest zawalony jak jasna cholera. W każdym razie, wezmę się za siebie, daję słowo - ostatnio coraz mniej wiarygodne, ale postaram się, by tym razem okazało się szczere.
Nie mam pojęcia, czy to, co napisałam wyżej, ma jakikolwiek sens, ale chyba da się cokolwiek z tego wywnioskować. Do usłyszenia!
PS Boże broń brać mnie za przykład!
Wiem, jak to jest pogodzić blogi ze szkołą, ale, no...
UsuńMam nadzieję, że weźmiesz się w garść, bo, kurde, opko dobre, a autor nie ma czasu.
Twój blog był pierwszym, jaki czytałam o końskiej tematyce. Zachwyciły mnie te wszystkie rozdziały, ile musiałaś nad nimi ślężeć!
Wierzę Ci na słowo, bo inaczej bambusem i faja!
Wybacz, ale jednego nie rozumiem. Po co pisać, że się wróciło i będzie się kontynuować bloga, skoro się tego nie robi? Minął miesiąc od ostatniego wpisu. A ja naiwna niech sobie czekam, sprawdzam codziennie czy coś nowego napisałaś. Szkoda, że tak to zaprzepaszczasz, bo to jeden z najlepszych blogów :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na jakieś konkretne informacje co do dalszego prowadzenia bloga. Albo się bierzesz w garść, albo kończysz opowiadanie raz na zawsze. Przynajmniej nie będziesz dalej sprawiała zawodu czytelnikom.
Przepraszam, naprawdę. HMOL pisze mi się ostatnio dość... Opornie. Tak samo zresztą, jak wszystko inne. Moja aktywność spada dosłownie wszędzie i uwierz, staram się, ale, niestety, nie jestem nie wiadomo jak elastyczna i nie potrafię się rozdawać.
UsuńReaktywację obiecuję w kółko, bo zawsze, kiedy to mówię, mam akurat chwilę luzu, która mimo moim oczekiwaniom nie trwa długo. W dodatku poniedziałek-środa piszę egzaminy, więc od dobrych kilku dni jest to mój jedyny priorytet. Postaram się napisać coś w najbliższym czasie, jeśli się uda, to nawet dziś późnym wieczorem.
Jeszcze raz przepraszam :(
Rozumiem, wszyscy jesteśmy ludźmi. Wybacz, byłam trochę wkurzona jak to pisałam.
UsuńNie mam Ci tego ani trochę za złe. Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczna za porządną motywację! :D
Usuń