Jak co roku przychodzę do Was z "krótkim" sprawozdaniem z, no jasne, obozu. I wybaczcie, że to nie rozdział, napiszę go jutro, kiedy już się rozpakuję i do końca ogarnę. Dziś jestem wykończona po pięciogodzinnej podróży autobusami i zwyczajnie nie mam głowy do pisania czegoś, nazwijmy to, kreatywnego.
No więc, od początku. Zaczęło się dziesiątego lipca o dziesiątej, kiedy to wsiadłam do Voyagera (bardzo serdecznie polecam, cudowne linie), który zawiózł mnie do Krakowa, bym tam przesiadła się do Polskiego Busa i wraz ze znaną niektórym z Was Sophie N. pojechałam do Wrocławia. W okolicach szesnastej byliśmy na miejscu i, poważnie, osrałam się jak głupia, kiedy nie mogłam znaleźć naszej instruktorki, która miała nas odebrać z dworca PKS. Bogu dzięki, to ona znalazła nas i rzuciła się na nas z uściskami. Kocham tę kobietę, przysięgam.
Anyway, przejdźmy do tego, co prawdopodobnie najbardziej Was interesuje - konie i jazdy. Przyszło mi jeździć na czterech rekreantach: Pero, Siwym (Ruczaju), Prowincji (Prowansji?) i Wektorze oraz na prywatnej klaczy - Zefirze.
Po kolei. Muszę powiedzieć, że na początku nieco mi, jakby to ująć, nie szło. Wiecie, od roku nie siedziałam w angielskim siodle, więc musiałam się przestawić do tego, że nie jeżdżę na prostych nogach, a moje kolana są podciągnięte wręcz pod brodę. Dziwne uczucie, serio.
Poza tym, zapewniono nam tak niesamowitą zabawę i tak wspaniałe atrakcje, że niczego więcej zapragnąć bym nie mogła. Po pierwsze, cały rok czekałam na moje ukochane flagi. I chuj, że przegrałam i rozwaliłam telefon, bawiłam się zarąbiście. Po drugie, najlepsze podchody świata, choć przyznam szczerze, że kiedy koło pierwszej szliśmy koło pola kukurydzy, spotkaliśmy auto z jakimiś ludźmi w środku, szukaliśmy nazwisk na nagrobkach i przechadzaliśmy się koło poligonu wojskowego, srałam w gacie jak nigdy. Po trzecie, zwiedziłyśmy cały Wrocław i muszę powiedzieć, że jest przepiękny. I po czwarte, widzieliśmy mistrzostwa Polski w ujeżdżeniu bryczkami.
Podsumowując, było naprawdę cudownie i pierwszy raz spotkałam się z tym, by organizatorzy aż tak się angażowali. Jeśli mam być szczera, ten wyjazd mogę uznać za najlepszy w całym moim życiu. Nigdy się tyle nie otańczyłam, ośpiewałam, ośmiałam i ościgałam i naprawdę, czego jak czego, tego się nie da zapomnieć.
A gdzieś tam w tekście znajdziecie obiecane zdjęcia i filmiki - w tym jeden, na którym cała nasza ekipa tańczy do Cotton Eye Joe :) xx
Cieszę się ze tak super się bawilas! Ja nie mam takiego szczęścia i w tym roku nigdzie sie nie wybieram.
OdpowiedzUsuńMogę się dowiedzieć, gdzie dokladnie spedzilas ten cudowny czas? Może za rok tam zawitambo czemu by nie? :)
Pozdrawiam!
Ośrodek Platan w Ramiszowie, jednak nie wiem, czy za rok obozy również będą organizowane, a jeśli już, to zapewne tak, jak tym razem - głównie dla osób znanym instruktorce :)
UsuńPo Ruczaju od razu wiedziałam, że to Platan. Pan Kuczerawy to bardzo miły człowiek i cała ekipa w stajni również świetna :) Szkoda tylko, że nie miałam okazji tam pobyć zbyt długo. I miałam tylko jedną jazdę, ale bywałam często :) Moje znajome do tej pory tam jeżdżą :D
UsuńZamierzasz skończyc opowiadanie w tym wieku, czy może powinnam już przestać odwiedzać tego bloga?
OdpowiedzUsuńZamierzam przeciągnąć hmol do XXII, żeby jeszcze raz przeżył chwile chwały.
UsuńA tak tbh, napisanie rozdziału zajmuje CO NAJMNIEJ trzy godziny, a ja mając na głowie liceum, treningi i, generalnie życie poza internetem, nie jestem w stanie ich wygospodarować. Gdy mi się uda - pojawi się rozdział :)
Meaning of Life is a non-profit organization, providing information on liberty, purpose, meaning, philosophy, passion and the pursuit of the good life
OdpowiedzUsuń